Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

poniedziałek, 30 lipca 2012

Tylko Jezus!


"Pójść za Mną jako uczeń znaczy wyrzec się wszelkich miłości dla jednej miłości: Mojej. [Trzeba wyzbyć się] miłości egoistycznej wobec siebie, miłości grzesznej do bogactw, zmysłowości lub władzy; miłości szlachetnej wobec małżonki, miłości świętej wobec matki, ojca, miłości czułej do dzieci i rodzeństwa oraz miłości ze strony dzieci i rodzeństwa. Wszystko musi ustąpić przed Moją miłością, jeśli chce się należeć do Mnie. Zaprawdę powiadam wam, że Moi uczniowie muszą być bardziej wolni niż ptaki, które fruwają po niebie; bardziej wolni niż wiatry przemierzające przestrzenie, a nikt ich nie zatrzyma: nikt ani nic. [Powinni być] wolni, bez ciężkich łańcuchów, bez więzów miłości cielesnej, nawet bez pajęczych nitek najbardziej delikatnych przeszkód. Duch jest jak delikatny motyl zamknięty w ciężkim kokonie ciała. Jego lot może być obciążony, a nawet całkiem zatrzymany, przez działanie mieniącej się barwami tęczy i nieuchwytnej sieci pajęczej, sieci zmysłowości, braku wspaniałomyślności w ofierze. Ja chcę wszystkiego, bez zastrzeżeń. Duch potrzebuje tej wolności dawania, tej wspaniałomyślności dawania, żeby móc być pewnym, że go nie pochwyci pajęcza sieć uczuć, przyzwyczajeń, rozmyślań, obaw, rozciągniętych jak nitki tej straszliwej sieci, jaką jest szatan, złodziej dusz.

Jeśli kto chce przyjść do Mnie, a nie ma w świętej nienawiści swego ojca, swojej matki, swojej żony, swoich dzieci, swoich braci i sióstr i nawet swego życia, nie może być Moim uczniem. Powiedziałem: “w świętej nienawiści”. Wy w waszych sercach mówicie sobie: “On uczy nienawiści, a przecież ona nigdy nie jest święta. Zatem On Sobie zaprzecza”. Nie. Ja Sobie nie zaprzeczam. Powiedziałem, żeby znienawidzić ociężałość miłości, cielesną gwałtowność miłości do ojca i matki, do żony i dzieci, do braci i sióstr, i do samego życia. Z drugiej zaś strony nakazuję kochać krewnych i życie z lekkością wolności, właściwej duchom. Kochajcie ich w Bogu i ze względu Boga, nigdy nie stawiając Boga po nich, zajmując się i troszcząc o doprowadzenie ich tam, gdzie doszedł uczeń, czyli do Boga Prawdziwego. I tak będziecie kochać w sposób święty krewnych i Boga, godząc dwie miłości. Uczynicie z więzów krwi nie obciążenie, lecz skrzydła, nie winę, lecz sprawiedliwość.

Macie być gotowi znienawidzić nawet wasze życie, żeby pójść za Mną. Ma w nienawiści swe życie ten, kto bez lęku, że je utraci lub że stanie się ono po ludzku smutne, poświęca je na Moją służbę. To jednak tylko pozorna nienawiść. To uczucie, które myśl człowieka – nie potrafiącego się wznieść, człowieka ziemskiego tylko, niewiele wyższego od zwierzęcia – niewłaściwie nazywa “nienawiścią”. W rzeczywistości ta pozorna nienawiść – która jest odrzuceniem zmysłowych zaspokojeń w życiu, aby dawać coraz większe życie duchowi – jest miłością.

To miłość, najwznioślejsza z istniejących, najbardziej błogosławiona. To odrzucenie niskich zaspokojeń, to zakazanie [sobie] zmysłowości uczuć, to narażenie się na wymówki i komentarze niesprawiedliwe, kary, oddalenia, przekleństwa i być może prześladowania, to łańcuch cierpień. Trzeba je jednak objąć i nałożyć jak krzyż, jak szubienicę, na której wynagradza się za wszystkie przeszłe winy, żeby iść do Boga usprawiedliwionym. Dzięki temu uzyskuje się od Boga wszelką łaskę – prawdziwą, mocną, świętą – dla tych, których kochamy. Kto nie niesie swego krzyża i nie idzie za Mną, kto nie potrafi tego czynić, nie może być Moim uczniem."
Maria Valtorta (Spotkania z Jezusem w cierpieniu)

Naprawdę



Zastanów się - Czy naprawdę nie zdradzisz Chrystusa za żadne pieniądze?

Święty Szarbel Makhlouf

Charbel.jpg
Charbel (Szarbel) Makhlouf, właściwie Youssef Antoun Makhluf (ur. 8 maja 1828, zm. 24 grudnia 1898) – duchowny maronicki, mnich i pustelnik, święty Kościoła katolickiego.

Urodził się w ubogiej rodzinie chrześcijańskiej w Bekaa Kafra w północnym Libanie. Na chrzcie otrzymał imię Józef (Youssef). Już jako dziecko odznaczał się wielką pobożnością, zamiłowaniem do modlitwy i samotności. W wieku 23 lat wstąpił do maronickiego klasztoru św. Marona w Annaya, gdzie otrzymał zakonne imię Szarbel (Charbel). Po odbyciu studiów teologicznych w klasztorze w Kfifan i otrzymaniu święceń kapłańskich wrócił do klasztoru św. Marona gdzie przebywał do 1875 roku. W tym też roku ojciec Szarbel przeniósł się do znajdującej się w pobliżu klasztoru pustelni pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła. Żyjąc w odosobnieniu prowadził niezwykle ascetyczny tryb życia, poszcząc i umartwiając się, większość czasu spędzając na modlitwie i praktykach religijnych. W pustelni spędził ostatnie 23 lata swego życia. 16 grudnia 1898 roku podczas odprawiania mszy świętej dostał udaru mózgu. Zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia – 24 grudnia 1898 roku. Został pochowany na klasztornym cmentarzu. Zgodnie z zakonną tradycją niezabalsamowane ciało ubrane w habit zostało złożone w grobie bez trumny.
Po pogrzebie ojca Szarbela miało miejsce niezwykłe zjawisko. Nad jego grobem pojawiła się niezwykła, jasna poświata, utrzymująca się przez wiele tygodni. Łuna ta spowodowała, że do grobu pustelnika zaczęły przychodzić co noc rzesze wiernych i ciekawskich. Gdy po kilku miesiącach, zaintrygowane wydarzeniami władze klasztoru dokonały ekshumacji pochówku okazało się, że ciało ojca Szarbela jest w doskonałym stanie, zachowało elastyczność i temperaturę ciała osoby żyjącej oraz wydzielało ciecz określaną przez świadków jako pot i krew. Po umyciu i przebraniu zwłoki zostały złożone w drewnianej trumnie i umieszczone w klasztornej kaplicy. Mimo usunięcia wnętrzności i osuszenia z ciała zmarłego dalej sączyła się substancja, która została uznana za relikwię.
Szybko zaczął rozwijać się kult zakonnika. Do klasztoru w Annaya zaczęły przybywać tłumy pielgrzymów z Bliskiego Wschodu. Miały też miejsce liczne uzdrowienia związane z niezwykłą cieczą sącząca się z ciała zmarłego.
W 1926 roku Kościół maronicki rozpoczął starania w Rzymie o uznanie Szarbela Makhloufa błogosławionym kościoła katolickiego. W 1927 roku mumia zakonnika została drobiazgowo zbadana przez komisję kościelną, na której czele stali dwaj lekarze z Francuskiego Instytutu Medycyny w Bejrucie. Następnie złożono ją do nowej metalowej trumny, którą zamurowano w grobowcu w niszy kaplicy.
W 1950 roku miało miejsce kolejne niezwykłe zjawisko związane z ojcem Szarbelem Makhloufem. Pielgrzymi odkryli bowiem, że z kamiennego grobowca znowu zaczęła sączyć się lepka ciecz, z którą spotkali się świadkowie ekshumacji zwłok sprzed kilkudziesięciu lat. 22 kwietnia 1950 roku komisja kościelna otworzyła trumnę i odkryła, że ciało ojca Szarbela jest w doskonałym stanie, zachowało elastyczność i temperaturę ciała osoby żyjącej. Znaleziono także dobrze zachowany humerał, na którym odciśnięta była twarz zmarłego.
5 grudnia 1965 roku, na zakończenie Soboru Watykańskiego II papież Paweł VI ogłosił ojca Szarbela Makhloufa błogosławionym. Po tym czasie ponownie zamknięto grobowiec zakonnika.
9 października 1977 roku w Watykanie papież Paweł VI kanonizował ojca Szarbela. Do dziś grób świętego w Annaya jest celem licznych pielgrzymek z całego świata.
Charbel (Szarbel) Makhlouf, właściwie Youssef Antoun Makhluf (ur. 8 maja 1828, zm. 24 grudnia 1898) – duchowny maronicki, mnich i pustelnik, święty Kościoła katolickiego.
Urodził się w ubogiej rodzinie chrześcijańskiej w Bekaa Kafra w północnym Libanie. Na chrzcie otrzymał imię Józef (Youssef). Już jako dziecko odznaczał się wielką pobożnością, zamiłowaniem do modlitwy i samotności. W wieku 23 lat wstąpił do maronickiego klasztoru św. Marona w Annaya, gdzie otrzymał zakonne imię Szarbel (Charbel). Po odbyciu studiów teologicznych w klasztorze w Kfifan i otrzymaniu święceń kapłańskich wrócił do klasztoru św. Marona gdzie przebywał do 1875 roku. W tym też roku ojciec Szarbel przeniósł się do znajdującej się w pobliżu klasztoru pustelni pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła. Żyjąc w odosobnieniu prowadził niezwykle ascetyczny tryb życia, poszcząc i umartwiając się, większość czasu spędzając na modlitwie i praktykach religijnych. W pustelni spędził ostatnie 23 lata swego życia. 16 grudnia 1898 roku podczas odprawiania mszy świętej dostał udaru mózgu. Zmarł w Wigilię Bożego Narodzenia – 24 grudnia 1898 roku. Został pochowany na klasztornym cmentarzu. Zgodnie z zakonną tradycją niezabalsamowane ciało ubrane w habit zostało złożone w grobie bez trumny.
Po pogrzebie ojca Szarbela miało miejsce niezwykłe zjawisko. Nad jego grobem pojawiła się niezwykła, jasna poświata, utrzymująca się przez wiele tygodni. Łuna ta spowodowała, że do grobu pustelnika zaczęły przychodzić co noc rzesze wiernych i ciekawskich. Gdy po kilku miesiącach, zaintrygowane wydarzeniami władze klasztoru dokonały ekshumacji pochówku okazało się, że ciało ojca Szarbela jest w doskonałym stanie, zachowało elastyczność i temperaturę ciała osoby żyjącej oraz wydzielało ciecz określaną przez świadków jako pot i krew. Po umyciu i przebraniu zwłoki zostały złożone w drewnianej trumnie i umieszczone w klasztornej kaplicy. Mimo usunięcia wnętrzności i osuszenia z ciała zmarłego dalej sączyła się substancja, która została uznana za relikwię.
Szybko zaczął rozwijać się kult zakonnika. Do klasztoru w Annaya zaczęły przybywać tłumy pielgrzymów z Bliskiego Wschodu. Miały też miejsce liczne uzdrowienia związane z niezwykłą cieczą sącząca się z ciała zmarłego.
W 1926 roku Kościół maronicki rozpoczął starania w Rzymie o uznanie Szarbela Makhloufa błogosławionym kościoła katolickiego. W 1927 roku mumia zakonnika została drobiazgowo zbadana przez komisję kościelną, na której czele stali dwaj lekarze z Francuskiego Instytutu Medycyny w Bejrucie. Następnie złożono ją do nowej metalowej trumny, którą zamurowano w grobowcu w niszy kaplicy.
W 1950 roku miało miejsce kolejne niezwykłe zjawisko związane z ojcem Szarbelem Makhloufem. Pielgrzymi odkryli bowiem, że z kamiennego grobowca znowu zaczęła sączyć się lepka ciecz, z którą spotkali się świadkowie ekshumacji zwłok sprzed kilkudziesięciu lat. 22 kwietnia 1950 roku komisja kościelna otworzyła trumnę i odkryła, że ciało ojca Szarbela jest w doskonałym stanie, zachowało elastyczność i temperaturę ciała osoby żyjącej. Znaleziono także dobrze zachowany humerał, na którym odciśnięta była twarz zmarłego.
5 grudnia 1965 roku, na zakończenie Soboru Watykańskiego II papież Paweł VI ogłosił ojca Szarbela Makhloufa błogosławionym. Po tym czasie ponownie zamknięto grobowiec zakonnika.
9 października 1977 roku w Watykanie papież Paweł VI kanonizował ojca Szarbela. Do dziś grób świętego w Annaya jest celem licznych pielgrzymek z całego świata.


Kiedy człowiek całkowicie oddany Chrystusowi się modli, uobecnia w świecie wszechmocną miłość Boga. Wtedy sam Chrystus działa przez niego, zwyciężając zło dobrem, kłamstwo prawdą, nienawiść miłością. Jest to jedyny w pełni skuteczny sposób walki ze złem obecnym w świecie. W taki właśnie sposób przeciwstawiał się złu o. Charbel. Wiedział on, że najskuteczniejszym sposobem zmiany świata na lepsze jest najpierw zmiana samego siebie, czyli własne uświęcenie poprzez zjednoczenie się z Bogiem. To był główny cel jego zakonnego życia. Tylko ludzie, którzy szczerze dążą do świętości, czynią świat lepszym.
Święty Charbel przykładem swojego życia i nieustannym wstawiennictwem u Boga apeluje do nas, abyśmy codziennie, z odwagą i w sposób bezkompromisowy, zmierzali do szczęścia wiecznego w niebie. A prowadzi tam tylko jedna droga, na którą zaprasza nas Jezus: "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je" (Mk 8, 34-35). Patrząc na przykład św. Charbela, nie bójmy się iść drogą umartwienia, zaparcia się siebie, śmierci dla grzechu, aby całkowicie jednoczyć się z Chrystusem - Źródłem Miłości - przez wytrwałą modlitwę, sakramenty pokuty i Eucharystii oraz ofiarną miłość bliźniego.

Módlmy się:
Boże, Ty Sw. Szarbela, kapłana i pustelnika, porwałeś i zraniłeś pięknością Swojego Oblicza już tu, na ziemi, przez co stał się mocarzem ducha i heroicznym wzorem modlitwy oraz pokuty. Dzięki Kościołowi, Mistycznemu Ciału Chrystusa, był w nieustannym zjednoczeniu ze swoim Panem i z ludźmi, poprzez okazywane im Miłosierdzie. Spraw, prosimy, abyś za jego wstawiennictwem zaszczepił w nasze serca zrozumienie dla ważności życia duchowego, pragnienie zadośćuczynienia oraz tego, co jest konieczne dla naszego uświęcenia i zbawienia, ponieważ nie potrafimy go tak doskonale naśladować w samotności, umartwianiu i sposobach uświęcania się. Wszechmocny, wieczny Boże, który dałeś nam w osobie Św. Szarbela wzór, jak mamy nieustannie realizować i doceniać życie nadprzyrodzone, a także potrzebę pokory i wyrzeczenia się, racz nam udzielić za jego wstawiennictwem łaski .................,
o którą Cię prosimy. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.


poniedziałek, 16 lipca 2012

Szkaplerz


Początki szkaplerza karmelitańskiego sięgają XII stulecia. Duchowi synowie proroka Eliasza prowadzili życie modlitewne na górze Karmel w Palestynie. Nazywali się Braćmi Najświętszej Maryi Panny z góry Karmel. Z powodu licznych prześladowań przenieśli się do Europy. Kościół, uznając regułę ich życia, dał prawny początek Zakonowi Karmelitańskiemu. Rozwijał się on szybko i promieniował przykładnym życiem swoich członków. W Anglii szczególną świątobliwością odznaczał się św. Szymon Stock. Kiedy dostrzegł niebezpieczeństwa grożące zakonowi, błagał Najświętszą Dziewicę o pomoc. W nocy z 15 na 16 lipca 1251 roku ujrzał Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów, która podała mu szkaplerz koloru brązowego. Usłyszał wtedy następujące słowa Maryi: "Przyjmij, synu najmilszy, Szkaplerz twego Zakonu jako znak mego braterstwa, przywilej dla Ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania".

W XIV stuleciu Najświętsza Maryja Panna ukazała się papieżowi Janowi XXII i poleciła szczególną opiekę nad "Jej Zakonem Karmelitańskim". Obiecała obfite łaski i zbawienie należącym do Zakonu, którzy wiernie wypełniają swe śluby, a także należącym do Bractwa Szkaplerznego, którzy zachowują cnotę czystości według swego stanu i modlą się za Kościół święty. W końcu Matka Boża obiecała wszystkim nadzwyczajną łaskę, znaną w historii pod nazwą tzw. "przywileju sobotniego": "Ja, ich Matka, w pierwszą sobotę po ich śmierci, wyzwolę ich z czyśćca i zawiodę na górę życia wiecznego".

Stolica Apostolska zaliczyła szkaplerz święty do sakramentaliów. Swoją władzą potwierdziła przywileje szkaplerza, opierając ich skuteczność na modlitwach całego Kościoła. Szkaplerz święty, obok Różańca, stał się jednym z podstawowych nabożeństw maryjnych.

Obecnie nabożeństwo szkaplerzne znane jest nie tylko na starym kontynencie, ale i na całym świecie. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Ojciec Święty Jan Paweł II od lat wczesnego dzieciństwa nosil święty szkaplerz.

Przywileje szkaplerza karmelitańskiego są następujące:
1. Kto umrze odziany szkaplerzem świętym, nie zostanie potępiony;
2. Noszący szkaplerz jako czciciel Matki Bożej zapewnia sobie Jej opiekę, co do duszy i ciała w tym życiu i szczególną pomoc w godzinie śmierci;
3. Każdy, kto pobożnie nosi szkaplerz i zachowuje czystość według stanu, zostanie wybawiony z czyśćca w pierwszą sobotę po swojej śmierci;
4. Ci, którzy należą do Bractwa Szkaplerznego, są duchowo złączeni z Zakonem Karmelitańskim i mają udział w jego dobrach duchowych za życia ziemskiego i po śmierci, a więc we Mszach świętych, Komuniach św., umartwieniach, modlitwach, postach itp.

A oto obowiązki należących do Bractwa Szkaplerznego:
1. Przyjąć szkaplerz karmelitański z rąk kapłana;
2. Wpisać się do księgi Bractwa Szkaplerznego;
3. W dzień i w nocy nosić na sobie szkaplerz;
4. Odmawiać codziennie modlitwę zaznaczoną w dniu przyjęcia do Bractwa (zazwyczaj jest to modlitwa: "Pod Twoją obronę...");
5. Naśladować cnoty Matki Najświętszej i szerzyć Jej cześć;
        Praktyki zalecane członkom Bractwa Szkaplerznego:
1. Przez nieskazitelne życie stawać się godnymi macierzyńskiej miłości Królowej Karmelu;
2. Przynajmniej raz w miesiącu, a zwłaszcza z okazji świąt maryjnych, przystępować do sakramentu pojednania i Komunii świętej;
3. Przy sposobnej okazji nawiedzać kościół i modlić się do Matki Najświętszej;
4. W trzecią niedzielę miesiąca brać udział w procesji szkaplerznej w kościele karmelitańskim (jeśli to oczywiście jest możliwe do zrealizowania) i szerzyć nabożeństwo szkaplerzne;
5. Co pewien czas praktykować dobrowolne wyrzeczenie (małe umartwienie);
6. Wzywać opieki Maryi aktami strzelistymi, np. "Królowo Szkaplerza Świętego, weź mnie pod płaszcz Twej opieki";
7. Interesować się Zakonem Karmelitańskim: jego historią, rozwojem i obecną działalnością. Wspomagać go modlitwą, jałmużną, zjednywać mu przyjaciół oraz dobre i święte powołania kapłańskie i zakonne.

Warto dodać, że szkaplerz ma być wykonany z sukna wełnianego koloru brązowego. Na jednym płatku ma być wizerunek Matki Boskiej Szkaplerznej, a na drugim Serce Pana Jezusa. Szkaplerz powinien być poświęcony przez kapłana lub diakona. Należy go nosić tak, by jego jedna część spadała na plecy a druga na piersi. W roku 1910 papież Pius X zezwolił na zastąpienie szkaplerza płóciennego medalikiem szkaplerznym. Tak szkaplerz, jak i medalik powinny być noszone w sposób jak najdogodniejszy. Osoby noszące szkaplerz i przynależące do Bractwa Szkaplerznego mają udział w dobrach duchowych całego Zakonu Karmelitańskiego, nazywają się braćmi i siostrami - i są nimi faktycznie w sposób duchowy.
ks. Jan Augustynowicz


czwartek, 12 lipca 2012

Sw.Benedykt


Pochodzenie i opis medalika
Św. Benedykt miał w swym życiu wielkie nabożeństwo do krzyża świętego jako znaku zbawczej miłości Jezusa Chrystusa. Często czynił znak krzyża. Z jego pomocą pokonywał własne ciężkie pokusy. W życiu św. Benedykta, Bóg mocą tego znaku w cudowny sposób niweczył złe zamiary i omamy szatańskie, jak opisuje to papież Grzegorz Wielki w II księdze Dialogów.
W XVII w. ustalił się ikonograficzny typ medalika, z wizerunkiem św. Benedykta na jednej stronie i krzyżem z literami na odwrocie. Ten medal rozszedł się z Niemiec, gdzie został po raz pierwszy wybity, po całej katolickiej Europie.
Z jednej strony (awers) medal przedstawia św. Zakonodawcę trzymającego w prawej ręce mały krzyż, a w lewej księgę (świętą Regułę); na obrzeżu widnieje napis: Eius in obitu nostro praesentia muniamur (Niech Jego obecność broni nas w chwili śmierci). Przy postaci świętego - napis: Crux sancti patris Benedicti (Krzyż świętego Ojca Benedykta).
Poniżej tego napisu, po prawej ręce Zakonodawcy przedstawiony jest pęknięty kielich, z którego wypełza wąż. To nawiązanie do rozpoznania przez św. Benedykta trucizny podanej mu przez wrogów w Vicovaro. Na tej samej wysokości, po lewej ręce Świętego, kruk z rozpostartymi skrzydłami kroczy obok chleba. To przypomnienie innego wydarzenia z życia św. Benedykta. Nakazał on krukowi ukrycie zatrutego chleba, który miał uśmiercić Zakonodawcę.
Druga strona medalu (rewers) ma pośrodku wielki krzyż. Nad nim widnieje dewiza zakonu benedyktyńskiego: Pax- Pokój. Na czterech polach wyznaczonych przez ramiona krzyża znajdują się litery: C S P B- Crux Sancti Patris Benedicti (Krzyż Świętego Ojca Benedykta).
 Na belce pionowej krzyża, od góry do dołu: C S S M L- Crux Sacra Sit Mihi Lux (Krzyż święty niech mi będzie światłem). Na belce poprzecznej: N D S M D- Non Draco Sit Mihi Dux (Diabeł -dosłownie: smok- niech nie będzie mi przewodnikiem).

Na obrzeżu medalika znajduje się napis; litery na prawo: V R S N S M V – S M Q L I V B: Vade retro Satana, Numquam Suade Mihi Vana – Sunt Mala Quae Libas, Ipse Venena Bibas ( Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności. Złe jest to co podsuwasz, sam pij truciznę).
Modlitwa

Medalik dopomóc ma w kształtowaniu w duszy usposobienia podatnego na współpracę z łaską Jezusa Chrystusa, Zbawiciela Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. Należy chronić się przed wszelkimi wyobrażeniami o magicznej sile medalika. Uleganie takim przesądom zagraża życiu duchowemu i jest sprzeczne ze znakiem Chrystusowego krzyża i świadectwem życia św. Benedykta.

Z medalikiem nie są związane w sposób ścisły specjalne modlitwy. Zaleca się odmawiać raz w tygodniu modlitwy do św. Benedykta Patrona Europy albo modlitwę o dobrą śmierć.

Modlitwa do św. Benedykta Patrona Europy.

Gdy nadszedł koniec dawnego porządku
I nowa ziemia rodziła się w bólu,
Stanąłeś, Ojcze, na czasów granicy,
By chronić dobro.

Posłuszny mocy Bożego wezwania
I do proroków podobny natchnieniem,
Poszedłeś drogą pokory i ładu
Pańskiego Prawa.

Dla wielu ludzi spragnionych pokoju
Przez własne życie przykładem się stałeś
Szukania Boga i Jego miłości
We wszystkich braciach.

I dzisiaj także przychodzi nieznane,
A świat jest pełen zamętu i kłamstwa;
Za twą przyczyną niech Pan nam ukaże
Właściwą ścieżkę.

Najświętszej Trójcy niech będzie podzięka
Za Benedykta i jego naukę;
Niech Europa swą jedność odnajdzie
Przez wiarę w Boga. Amen.

Módlmy się:
Boże, Ty przez nauczanie świętego Benedykta zgromadziłeś w swoim Kościele wiele narodów, spraw przez jego zasługi, abyśmy z radosnym sercem biegnąc drogą Twoich przykazań, trwali w prawdziwej wierze i głębokim pokoju. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

Św. Benedykt przewidział dzień swojej śmierci. Opisuje to stara antyfona.

Błogosławiony ubogi w duchu,
Bo już posiada królestwo niebios;
Błogosławiony, co swymi łzami
Zasłużył sobie na pocieszenie.

Błogosławiony pokorny człowiek,
Którego dusza szukałą ciszy;
Błogosławiony, co walczył mężnie
O sprawiedliwość, bo ją otrzymał.

Błogosławiony służący braciom
Przez czułą dobroć i miłosierdzie;
Błogosławiony czystego serca,
Albowiem teraz ogląda Boga.

Błogosławiony szerzący pokój,
Bo synem Bożym nazwany został;
Błogosławiony prześladowany
Za swoją wiarę i miłość Pana.

Błogosławiony Twój uczeń, Jezu,
Którego pamięć sławimy dzisiaj;
Jego modlitwa niech nam pomoże
Wypełniać wolę naszego Ojca.

Błogosławieństwo i cześć na wieki
Niech będzie Tobie i Ojcu z Duchem;
Błogosławiona Najświętsza Trójca,
Przeczyste źródło doskonałości.
Amen.


Umiłowany przez Boga Benedykt, przyjąwszy Ciało i Krew Pana stojąc w kościele wsparty na rękach uczniów, podniósł ręce ku niebu i wśród słów modlitwy wydał ostatnie tchnienie.



niedziela, 8 lipca 2012

Magnificent


W Trudach


Święta Rita jest patronką w trudnych okolicznościach, bo przychodzi z pomocą w rzeczach, które sądząc po ludzku są niemożliwe.

Urodziła się w Rocca Pocena (Włochy). Jako jedyne i ukochane dziecko rodziców, odznaczających sie cnotą miłościerdzia. Tak Bóg kierował losami Rity, że jest wzorem dla rozmaitych stanów. Jest wzorem dla panien, bo od dziecka kochała modlitwę, praktykowała umartwienia, odmawiała sobie wszystkiego, nawet pożywienia, by móc wspierać obficiej ubogich. Marzyła o wstąpieniu do klasztoru. Ulegając jednak woli rodziców wyszła za mąż, aby być znów wzorem i przykładem dla mężatek i matek. Mąż Rity miał gwałtowny charakter i był postrachem dla całej okolicy. Rita swoją łagodnością i dobrocią -odmieniła serce męża. Został on zamordowany w takiej chwili, kiedy pojednał sie już z Bogiem. Dwaj synowie chcieli pomścić śmierć ojca, jednak dzięki modłom pobożnej matki przebaczyli zabójcy i wkrótce obaj zmarli. Rita postanowiła wtedy wstąpić do zakonu. Dwukrotnie odmówiono jej przyjęcia.

Pewnej nocy okazali jej się trzej święci, do których miała szczególniejsze nabożeństwo: św. Jan Chrzciciel, św. Augusty, św Mikołaj z Tolentino. Wprowadzili ją do klasztoru, ciężka  żelazna brama rozwarła się i siosrty augustanki tym razem zgodziły się ją przyjąć do swojego zgromadzenia.

Gdy została zakonnicą, oddawała się umartwianiu i pokucie, zatapiała w rozważaniu Męki Pańskiej. Pewnego dnia modliła się gorąco, by ją Pan Jezus przypuścił do udziału w swej Męce. Z korony cierniowej odłączył się jeden kolec i utkwił w jej czole. Wywiązała się jątrząca rana. Dla większego jej upokorzenia Bóg dopuścił, że rana wydawała przykrą woń. Przez kolejne 15 lat, które Rita spędziła w odosobnieniu, ze względu na przykrą woń, rana zagoiła się tylko raz. Wtedy kiedy postanowiła wybrać się do Rzymu, by uczesniczyć w odpuście jubileuszowym. Po powrocie rana na nowo się otworzyła. Bóg potwierdził świętość Rity tak za życia, jak i po śmierci.

Pewnego razu znajoma zapytała ją, czy może się jej czymś przysłużyć. Rita odpowiedziała: "idź do mego ogrodu w Rocca Pocena i tam zerwij dla mnie różę". Było to w styczniu, a zima była wyjątkowo ostra. Na zamarzniętym krzaku faktycznie rosła pięknie rozkwitnięta róża. Rita z radością wzięła ten kwiat, jako symbol miłości od swego Niebieskiego Oblubieńca.

Umarła w opinii świętości 22 maja 1447 roku. Liczne cuda działy sie po jej śmierci. Ciało pozostało giętkie. Gdy za jej przyczyną ma sie stać nowy cud - to ciało jej wydaje miłą woń. Papież Urban VIII ogłosił ją błogosławioną w 1627 roku. Wtedy Rita otworzyła oczy, które miała dotąd zamkniete i takie już pozostały. Kanonizował ją Papież Leon XIII 24 maja 1900 roku. Jej święto obchodzi się 22 maja.




Święta Rito, posłuszna córo swoim rodzicom, kochająca małżonko gwałtownego męża, cierpliwa matko dwojga trudnych dzieci, dobrotliwie wyrozumiała współsiostro w klasztornej wspólnocie, cudowna współtowarzyszko cierpień ukochanego Pana. Ty znasz ludzi, oraz ich nędzę. Ty wiesz także o palących troskach mego serca. Bezgraniczna ufność  w moc Twego orędownictwa prowadzi mnie do Ciebie. Pomogłaś niezlicznym ludziom w rozpaczliwych i prawie beznadziejnych wypadkach, byłaś ostatnią ucieczką dla proszących Cię z wiarą. Nie opuszczaj mnie także w mojej wielkiej potrzebie .....
Ty doświadczyłaś wielu cierpień i stałaś sie godną nosić na swym czole ranę cierniowej korony. Dopomóż mi także iść moją drogą i nieść mój krzyż razem z Chrystusem, aby zaprowadził mnie do nieba. Amen!

piątek, 6 lipca 2012

Maria Goretti

Maria Goretti urodziła się 16 października 1890 r. w domu biednym i głęboko chrześcijańskim, w którym była czwórka dzieci. Piąty, syn Tonino, umarł mając osiem miesięcy. 
Ojciec Luigi Goretti miał 41 lat, kiedy urodziła się Maria. Był człowiekiem sprawiedliwym i żyjącym w bojaźni Bożej. Uprawiał kawałek ziemi, z której każdego roku dosłownie wyrywał coś, aby wyżywić swe dzieci. Mama, Assunta, miała 35 lat, gdy urodziła się Maria. Silna w swej łagodności i pokorze. Od wczesnego rana do późna w nocy miała w ręku krosno, grabie lub gracę, dbałą o dom, karmiła dzieci. Byli szczęśliwi pomimo swego ubóstwa. Rodzina świętych. Córka Teresa zostanie Misjonarką Franciszkanką Maryi. Jako mała dziewczynka, Maria, z siostrami i braćmi klęka wieczorem przy rodzicach, aby odmówić różaniec, litanię i "Pomnij o Najświętsza..." Maria ma 10 lat, gdy umiera jej ojciec. Pociesza matkę trawioną cierpieniem. Zastępuje mamę w domu, kiedy wychodzi ona do ciężkiej pracy w polu. To Maria wlewa w braci i siostry bojaźń Bożą i wstręt do grzechu. "Maria to anioł" - mówili matce ludzie.

Ten anioł niczego już więcej nie pragnie, jak tylko przystąpienia do Komunii św. w wieku 10 lat, choć powinna jeszcze jeden rok zaczekać. "Pragnę Jezusa, nie chcę być dłużej bez Jezusa" - mawiała często. Ale mama nie ma pieniędzy, aby jej kupić sukienkę, welon, buciki. Jednak daje się wzruszyć i przedstawia Marię biskupowi w Nettuno. Ten przepytuje dziecko. Zaskakuje go jej wiedza i przejrzystość duszy gorejącej Bożą miłością.

Maria wyznaje Jezusowi, przyjmując go w Eucharystii, że pragnie pozostać dziewicą. Modli się bez przerwy, nie tylko odmawiając różaniec, lecz zajmując się swoimi sprawami lub gospodarstwem domowym, kiedy zastępuje mamę. "Dlaczego tyle się modlisz ?" - pyta ją pewnego dnia Teresa, przyjaciółka. "Modlę się, żeby pocieszyć Jezusa i Maryję z powodu tak wielu grzechów" - odpowiada, a łzy płyną po jej policzkach.
Od śmierci ojca rodzina Goretti musi dzielić prace w gospodarstwie z rodziną Serenelli, nieokrzesaną i leniwą. Ojciec to próżniak i pijak. Jego żona umarła szalona w ochronce w Anconie. Kuchnia jest wspólna. Występek styka się z cnotą. Alessandro, 19-letni syn, to prostak pozbawiony zasad moralnych. W jego pokoju pełno jest sprośnych obrazków.

Alessandro czyha na Marię. Czyni jej propozycje. "To grzech, Bóg na to nie pozwala" - odpowiada dziewczyna. Grzech? Alessandro nie wie nawet, co to jest. "Jeśli powiesz coś o tym swej matce, zabiję cię" - grozi jej. Maria boi się. Jej ucieczką jest modlitwa do Jezusa Eucharystycznego, do Matki Bożej i do św. Józefa, stróża czystości. Nagle z modlitwy wyrywa ją wezwanie mrożące krew w żyłach. To Alessandro krzyczy: "Chodź ze mną!", "Chodź!" - nalega. Siłą wciąga ją do kuchni. Maria wzywa pomocy. Jej głos ginie stłumiony odgłosem młocki na zewnątrz. Alessandro knebluje usta dziewczynce, która jednak zdołała się uwolnić i woła: "Nie rób tego! To grzech! Pójdziesz do piekła!" Wyciąga nóż i rani Marię. Dziewczynka jęczy: "Mój Boże, mamo, umieram!"
Głupiec myśli więc, że Maria nie żyje. Zamyka się w swoim pokoju, jednak słysząc, że Maria dalej jęczy, wraca do kuchni i zadaje jej kilka ciosów nożem. Umierającą dziewczynkę badają lekarze. Stwierdzają, że zadano jej czternaście ciosów nożem, z czego dziewięć - głębokich. Ma rany serca, osierdzia, jelit, lewego płuca. Już powinna nie żyć. Leżąc na stole operacyjnym, z twarzą posiniałą. Maria ma jeszcze szczęście spotkania z kapłanem. Spowiada się. Potem przez 2 godziny chirurg zajmuje się jej umierającym ciałem, bez znieczulenia, gdyż zachodzi obawa zapalenia otrzewnej.

"Mamo, daj mi trochę wody." Przez dwadzieścia godzin dręczy ją pragnienie, a rany nie przestają zadawać okrutnego cierpienia. Maria może się rzeczywiście porównywać z ukrzyżowanym Jezusem, którego tak bardzo kocha. Znosi też swą Kalwarię jako Boży dar! Przed śmiercią dostępuje dwóch wielkich łask: Pierwszą jest to, że zostaje przyjęta do Zgromadzenia Dzieci Maryi i na ciężko oddychającej piersi zostaje złożony medalik. Druga łaska - Komunia św. i ostatnie namaszczenie. Przed podaniem jej hostii kapłan pyta, czy przebaczyła zabójcy, jak Jezus, który przebaczył na krzyżu swym oprawcom. "Tak - odpowiada - z miłości do Jezusa przebaczyłam. Chcę, żeby i on poszedł ze mną do Raju. Niech Bóg mu przebaczy, gdyż ja mu przebaczyłam." Potem nadchodzi majaczenie i agonia. Powtarza słowa, jakie skierowała do Alessandro podczas jego zbrodni, na koniec woła: "Tatusiu!" - bez wątpienia chcąc go przywołać wobec bliskiego już spotkania. Potem kieruje wzrok na figurkę Maryi i woła z miłością: "Matko Boża!" Czy to Ona przyszła, aby ją zabrać ze sobą?

To koniec. Maria odrzuca w tył głowę, jej dłonie zastygają w skurczu na piersiach i wydaje ostatnie tchnienie dokładnie o 15.45. Jej czysta dusza wzlatuje ku Niebu. Jest 6 lipca 1902 roku, pierwsza sobota i Uroczystość Najświętszej Krwi Chrystusa. Ludzie tłumnie przychodzą, by oddać hołd zmarłej świętej, męczennicy, podobnej do świętej Agnieszki. Pogrzeb odbywa się 8 lipca. To tryumf. Mszę żałobną celebruje arcybiskup i dwóch kapłanów w wypełnionej po brzegi Kolegiacie w Nettuno, przy kompletnym kolegium. Ciało zostaje pochowane na cmentarzu w Nettuno w oczekiwaniu na przeniesienie do kościoła Najświętszej Maryi Panny Łaskawej, którą Maria szczególnie czciła.

Alessandro zostaje skazany na 30 lat ciężkich robót. To wciąż ten sam człowiek: nieprzyzwoity i sprośny, bydlę - jak mówią o nim strażnicy w pierwszym roku jego więzienia w zakładzie karnym w Noto na Sycylii.
Maria Goretii czuwa z Nieba. Daje natchnienie biskupowi diecezji J. E. Blandini, aby odwiedził zabójcę w więzieniu. Idzie tam. Biskup wchodzi do mrocznej celi, wilgotnej i obrzydliwej, strażnik zaś zostaje na zewnątrz, gotowy w razie potrzeby udzielić pomocy. "Czego od mnie chcecie?; rzuca przez zęby więzień. "Mój synu, twój biskup przychodzi cię pozdrowić i pocieszyć." "Nie prosiłem o waszą wizytę, nie chcę ani pociech, ani kazań" - odpowiada zabójca plując na ziemię. "Posłuchasz mnie, gdy się dowiesz, kto mnie posyła. Przyszedłem z tobą pomówić o Marii Goretii." "O Marii Goretti!" - woła zaskoczony Alessandro.
I biskup znajduje właściwe słowa, aby wzruszyć serce zbrodniarza. Mówi mu o śmierci Marii, o słowach, jakie wypowiedziała, wydając ostatnie tchnienie, o pragnieniu, aby jej zabójca także z nią poszedł do Raju. Słysząc to Alessandro, dotąd zamknięty w swojej zbrodni, rzuca się w ramiona biskupa, ogarnięty wzruszeniem, płacze. Płacze nadal po wyjściu biskupa Blandini ku zaskoczeniu strażników... Odtąd staje się nowym człowiekiem. Odnowiony przez przebaczenie swej ofiary i wstawiennicze modlitwy, jakie zanosi ona za niego do Boga w Niebie.

Pewnej nocy Maria ukazuje się Alessandro. Ma białą suknię, zbiera kwiaty w rajskim ogrodzie i podaje je swemu zabójcy. Alessandro spogląda wtedy na tragedię, jaka się wydarzyła, w świetle przebaczenia i pragnienia Marii, aby i jego zobaczyć w raju... Pisze list do biskupa Blandini, okazuje skruchę.
Aleksander po 30 latach ciężkich robót, odnalazł matkę Marii, Assuntę i błagał ją o przebaczenie. Assunta powiedziała mu: "Maria przebaczyła Ci, Aleksandrze, jakże ja mogła bym odmówić?"
"Strasznie zgrzeszyłem. Zamordowałem niewinną dziewczynę, która kochała swoją czystość bardziej niż życie. Bóg może mi przebaczyć! Proszę o Twoje miłosierdzie".
Zaraz po tym wstąpił do zakonu kapucynów, gdzie spędził resztę swojego życia jako ogrodnik i odźwierny.

31 marca 1935 r. został otwarty proces beatyfikacyjny Marii Goretti. Alessandro zostaje wezwany jako świadek. Chwali swą ofiarę, podkreślał jej dobroć, skromność, czystość: "Mnie zaślepiała zwierzęca namiętność. Ona była prawdziwą męczennicą" - mówi. 28 stycznia 1929 r., w uroczystej procesji, doczesne szczątki Marii Goretti zostały przeniesione do kościoła Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. 27 kwietnia 1947 r. morze ludzi zbliża się ku Bazylice św. Piotra w Rzymie, aby uczestniczyć w ceremonii beatyfikacji Marii. Jej relikwie spoczywają na ołtarzu. W Bazylice - Assunta, mająca 81 lat, w otoczeniu dzieci i wnuków. Widząc ją Pius XII woła: "Oto Mama! Co uczyniłaś, aby posiadać dziecko tak święte?" Assunta pokazuje Niebo i mówi: "Nauczyłam Marię bojaźni Boga i wlałam w nią wstręt do grzechu. Reszty dokonał Jezus." Nadchodzi Rok Święty 1950. 26 czerwca Pius XII ogłasza świętymi pięcioro błogosławionych, w tym - Marię Goretii. Papież przedstawia ją jako: "wzór i opiekunkę młodzieży żeńskiej".

Słowa Papieża Piusa XII:
"Życie prostej dziewczyny - nawet dzisiaj ludzie mogą spoglądać na nie z podziwem i szacunkiem. Rodzice mogą się uczyć z opowieści niej jak wychowywać swoje dzieci w czystości, cnocie, odwadze i świętości; mogą się uczyć jak ćwiczyć je w katolickiej wierze, aby mogły przetrwać próby na jakie są wystawiane, łaska Boża będzie ich wspierać i przetrwają niepokonani, bez szwanku na duszy"
Nie wszyscy z nas są przeznaczeni do śmierci męczeńskiej, ale wszyscy jesteśmy wezwani do doskonalenia się w Chrześcijańskich cnotach.

czwartek, 5 lipca 2012

Padre


Odrzucenie Ojca


"Teraz jednak powinniśmy się zająć najbardziej delikatną kwestią- tą, która dała początek wizerunkowi Ojca „nieubłaganego" w stosunku do swego Syna, Jezusa Chrystusa. Dlaczego Ojciec „wydal" na śmierć Syna i jak pogodzić z tym Jego „współcierpienie"? W Ewangelii Jana Jezus mówi:
Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca (J 10, 17-18).

Mowa jest tutaj o „władzy" ofiarowania życia i o „nakazie" uczy­nienia tego, o wolności i o posłuszeństwie; lecz właśnie w tym para­doksie znajduje się klucz do odczytania tajemnicy. Jak i kiedy Ojciec dał Synowi „nakaz" dobrowolnego ofiarowania własnego życia? Święty Tomasz odpowiada mówiąc, że Ojciec wydał swego Syna na śmierć w tym znaczeniu, że „natchnął Go wolą cierpienia za nas, wlewając weń miłość". Jakże różny wydaje się wizerunek Ojca wyłaniający się z powyższych słów, gdy zestawimy go z obrazem przedstawionym na początku tego rozdziału! „Nakaz", który Syn otrzymał od Ojca, jest więc przede wszystkim nakazem miłowania nas, ludzi. Przekazując Synowi swoją naturę, którą jest miłość, Ojciec przekazał Mu swoją własną „pasję miłości" i ta pasja zawiodła Jezusa na krzyż! W No­wym Testamencie czasami mówi się o tym, że Jezus umarł, ponieważ „nas umiłował" (por. Ef 5, 2), innym razem zaś, że umarł, stawszy się „posłusznym" Ojcu (por. Flp 2,8). Nam, ludziom, obie rzeczywistości - miłość i posłuszeństwo - wydają się bardzo różne i wolelibyśmy wie­rzyć, że Jezus umarł z miłości, a nie z posłuszeństwa. Jednak Słowo Boże i teologia Kościoła ukazują nam o wiele głębszy punkt widze­nia, w którym obie te rzeczy stapiają się w jedno. To prawda, że Jezus umarł z miłości do nas, ale właśnie to stanowiło Jego posłuszeństwo wobec Ojca! Święty Bernard wydobywa na światło prawdziwy, jak­kolwiek cząstkowy, aspekt misterium, kiedy pisze, że „Bóg Ojciec nie żądał krwi Syna, ale ją przyjął, kiedy została Mu ofiarowana”. Najdoskonalsze posłuszeństwo nie polega na szczegółowym wypełnieniu nakazu, lecz na uczynieniu własną woli nakazującego. Takie właśnie było posłuszeństwo Syna; po prostu dzielił On z Ojcem tę samą wolę. A jednak posłuszeństwo Jezusa nie było posłuszeństwem łatwym, wręcz przeciwnie - było to najtrudniejsze posłuszeństwo, jakie w ogóle można sobie wyobrazić, takie że wycisnęło zeń nawet krwawy pot, ponieważ Syn Boży był posłuszny „według ludzkiej natury"; musiał wypełnić posłuszeństwo tak doskonałe wolą taką jak nasza. Jako czło­wiek musiał całkowicie wypełnić wolę Bożą.

Zaufać Ojcu!

Co oznacza to wszystko, co do tej pory powiedzieliśmy o cierpieniu Boga? Czy może to, iż Bóg jest bezsilny w walce ze złem? Z drugiej strony, nie powinniśmy popełniać błędu fałszowania (deformowania) biblijnego obrazu Ojca. Pozostaje On nadal „po trzykroć święty", wszechmogący, panujący nad wszystkim; całe Jego cierpienie jest zna­kiem „łaskawego zbliżenia się do człowieka", a nie słabości. Jedyną i niepowtarzalną cechą znamienną Boga Jezusa Chrystusa jest to, że pozostając Bogiem - Najwyższym, tym, który ,jest w niebie", czyli ponad wszystkim, i który wszystko może - zostaje nam dany jako Ojciec, a nawet jako Tatuś (Abba). „Wierzę w Boga, Ojca wszechmo­gącego" - to pierwszy artykuł naszej wiary. Ojciec, lecz wszechmogą­cy; wszechmogący - ale Ojciec! Ojciec - który byłby tylko dobry, ale nie silny i wolny, zdolny do zapewnienia bezpieczeństwa, nie byłby prawdziwym ojcem i człowiek nie mógłby Mu w pełni zaufać. To wła­śnie nieprzyjaciel stara się czasami obudzić w ludzkim sercu tę myśl -że sam Bóg jest niezdolny do powstrzymania zła; lecz to kłamstwo. Odpowiedzią na tę wątpliwość jest stwierdzenie, że właśnie w cier­pieniu Bóg okazuje swoją największą moc, ponieważ -jak mówi jed­na z modlitw liturgicznych - „Bóg okazuje swoją wszechmoc nade wszystko, kiedy przebacza i okazuje miłosierdzie". W swej nieskoń­czonej mądrości Bóg postanowił zwyciężyć zło, biorąc je w jakiś spo­sób na siebie. Zechciał zwyciężyć zgodnie ze swoją naturą - nie za pomocą siły, ale przez miłość - i w ten sposób jako pierwszy dał nam przykład, jak należy „zło dobrem zwyciężać" (por. Rz 12, 21). Musi­my jednak pamiętać, że „współczucie" Ojca dla Syna nie kończy się wraz z krzyżem, ale obejmuje też zmartwychwstanie. Bóg Ojciec dał Synowi nakaz ofiarowania swego życia, by ,je znów odzyskać". Na­wet przez chwilę nie myślał o śmierci Syna, nie myśląc jednocześnie o Jego zmartwychwstaniu. To my nie potrafimy myśleć o jednym i o drugim jednocześnie. W zmartwychwstaniu Jezus „usprawiedliwiony został w Duchu" (1 Tm 3, 16), to znaczy Ojciec, przez Ducha, oddał Mu sprawiedliwość, a przez to oddał sprawiedliwość także sobie sa­memu, swojej zwycięskiej miłości. Wskrzeszając z martwych Jezusa - mówi św. Paweł - Bóg Ojciec ukazał, „czym jest przemożny ogrom Jego mocy" (por. Ef 1,19-20).
Można więc zaufać Ojcu! To jest pewność, której poszukiwaliś­my i której nam potrzeba. Ojcowska miłość Boga, jest jedyną najpew­niejszą rzeczą w życiu, prawdziwym Archimedesowym punktem oparcia" - powiedział ktoś, kto tego doświadczył.

Jeśli się dziecku da pewność, że ojciec je kocha, czyni się zeń istotę pewną siebie, która będzie mogła stawić czoło życiu. Dziecko prowadzone za rękę przez ojca lub unoszone przez niego w radosnym wirowaniu, jak na karuzeli, czy też rozmawiające z ojcem jak dorosły z dorosłym - to najszczę­śliwsza istota pod słońcem. Kiedyś pewien akrobata wykonał następu­jące ćwiczenie. Uczepiwszy się nogami parapetu okiennego na ostat­nim piętrze wieżowca, zawisnął, trzymając w rękach własnego synka. Kiedy ojciec z synem pojawili się na dole, ktoś z tłumu zapytał dziec­ko, czy nie bało się wisząc na tak wielkiej wysokości. Chłopiec, zasko­czony takim pytaniem, odpowiedział: „Nie, przecież trzymał mnie mój tata!" Wiara pragnie nam przywrócić choćby cząstkę tej pewności, która może z nas uczynić nowe, wolne stworzenia; chce doprowadzić nas do tego punktu, w którym z przekonaniem wołamy jak św. Paweł:
Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? Któż może wystąpić z oskarże­niem, któż może nas potępić, kto nas może odłączyć od miłości Boga? We wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował! (por. Rz 8, 31 nn).

A zatem precz z lękiem, precz z małodusznością i zniechęceniem - mówi Jezus. Czego się lękacie? Wasz Ojciec „wie". Nawet włosy na waszych głowach wszystkie są policzone. Jesteście ważniejsi niż wie­le wróbli.
Owo podniosłe stwierdzenie, że Bóg „nawet własnego Syna nie oszczędził", służy Apostołowi do tego, aby z większą mocą wpoić nam tę ufność: jeżeli Bóg nie oszczędził własnego Syna, lecz za nas wszyst­kich Go wydał, , jakże - dodaje Paweł - miałby także wraz z Nim wszystkiego nam nie darować?" (Rz 8,32): pierwsza część zdania ma sprawić, aby druga stała się wiarygodniejsza.
„Ojciec - powiada św. Ireneusz - ma dwie ręce; rękami Ojca są Syn oraz Duch Święty". Tymi rękoma Bóg szukał nas w ciemno­ściach świata i teraz, gdy nas odnalazł, przyciąga nas nimi do siebie. Jesteśmy zjednoczeni z Ojcem, przez Chrystusa, w Duchu Świętym, w sposób tak silny jak żaden inny syn nie był nigdy zjednoczony ze swoim ziemskim ojcem, gdyż nie jesteśmy poza Nim, ale zostaliśmy dopuszczeni do zażyłości z Nim. Jezus modlił się - i był pewny, że zawsze jest wysłuchiwany - „Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem" (J 17, 24), a gdzie znajduje się Syn, jeśli nie „w łonie Ojca"? To właśnie tam jest „przygotowane dla nas miejsce" i nasze „mieszkanie", tam pójdziemy i będziemy prze­bywać na zawsze, kontemplując Jego chwałę i powtarzając na wieki pełne zdumienia: Abba, Ojcze!
Wobec tej tajemnicy czułości Ojca niebieskiego spontanicznie pra­gniemy się zwrócić do Jezusa słowami: „Jezu, Ty, który jesteś naszym starszym bratem, powiedz nam, co możemy uczynić, aby okazać się godnymi tak wielkiej miłości i takiego cierpienia Ojca!" I Jezus odpo­wiada na to pytanie, odpowiada przez swą Ewangelię i swoje życie. Jest - mówi - coś takiego, co możecie zrobić, co Ja także uczyniłem i co uszczęśliwia Ojca: zaufajcie Ojcu, zawierzcie Mu! Wbrew wszyst­kiemu, wbrew wszystkim i na przekór samym sobie.

Wyobraźmy sobie człowieka, którego oskarża cały świat; wszyst­kie dowody przemawiaj ą przeciwko niemu, tak że nawet domownicy nie wierzą już w jego niewinność; zresztą byłoby absolutnym szaleń­stwem występować w jego obronie. Lecz nagle syn tego człowieka powstaje przeciwko wszystkim, ogłaszając, że to, co mówią, nie może być prawdą, ponieważ on wie, kim jest jego ojciec, i dlatego nigdy się nie podda... Czyż radość i odwaga, których ten syn przysparza swemu ojcu swoim niezłomnym zaufaniem, nie wynagrodziłyby niezrozumie­nia u całej reszty świata? Dlatego każdy z nas może być dla naszego niebieskiego Ojca właśnie takim synem! Kiedy więc chodzimy w ciem­nościach, pełni udręki, kiedy wszystko dokoła i w nas wydaje się oskar­żać Boga, kiedy przed sobą nie widzimy już nic oprócz absurdu i ma­my zamiar się poddać - otrząśnijmy się natychmiast i w porywie wia­ry zawołajmy również my: „Ojcze mój, już Ciebie nie rozumiem, ale ufam Tobie!" Również Jezus tak wołał w ogrodzie oliwnym: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich!" Kielich nie został oddalo­ny, ale Jezus nie utracił swojego zaufania do Ojca i zawołał: „Ojcze mój, w Twoje ręce powierzam ducha mojego!" I został wysłuchany dzięki swemu oddaniu. O tak, został wysłuchany bardziej, niż gdyby Ojciec oddalił tamten kielich, i gdyby Jezus go wówczas nie wychylił, ponieważ Ojciec wskrzesił Go z martwych i ustanowił, także jako czło­wieka, naszym Panem.
„Nieznajomość Ojca - mówi pewien autor z II wieku, nawiązując do sytuacji ludzkości z okresu przed narodzeniem Chrystusa - była źródłem trwogi i utrapienia"[20]. Z nadzieją, że choć trochę zmniejszyli­śmy tę nieznajomość Ojca, która niestety wciąż trwa na świecie, idź­my teraz dalej naszą drogą odkrywania zbawienia, mocno zakotwi­czeni w Słowie Bożym."
Raniero Cantalamessa OFM

niedziela, 1 lipca 2012

Modlitwa

"JESLI NIE POWIODLO CI SIE W MODLITWIE, NIE SPODZIEWAJ SIE, BY MIALO CI SIE POWIESC W INNYCH RZECZACH."
( Pierwsi Chrzescijanie)