Juliusz
(Gulio) Mancinelli urodził się 13 października 1537 roku w
miejscowości Macerata, dwieście kilometrów na północny wschód
od Rzymu. Choć był cenionym mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów
– tego samego, w którym przebywał i zmarł św. Stanisław Kostka
– dosyć pewnym wydaje się, że to nasz osiemnastoletni zaledwie
rodak odgrywał rolę jego przewodnika duchowego, a nie na odwrót.
Ojciec Mancinelli, świadek życia młodego Polaka, podobnie jak inni
rzymscy jezuici pozostawał pod wielkim wrażeniem jego śmierci.
Zatrzymajmy się na moment przy tym zdarzeniu…
1
sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz głosił w Rzymie konferencję
dla jezuickich nowicjuszy. Niemiecki prowincjał mówił o nagłej
śmierci. Nauczał, że każdy miesiąc należy spędzić tak, jakby
był ostatnim w życiu. Słuchający tych nauk młody, ale już
słynny z wielkiej gorliwości, Stanisław Kostka odezwał się:
– Dla
wszystkich ta nauka męża świętego jest przestrogą i zachętą,
ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze
w tym miesiącu.
Zupełnie
jeszcze zdrowy Stanisław przepowiedział tym samym swą rychłą
śmierć – nie upłynęło bowiem trzydzieści dni, gdy oddał
ducha o północy w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej.
Umierał pogodnie, choć z ust sączyła mu się krew. Przed śmiercią
mówił o ufności w miłosierdzie Boże. W pewnym momencie jego
twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Kiedy współbracia
zaczęli się dopytywać, czego sobie życzy, ten odpowiedział, że
przyszła po niego Matka Boża. Współbracia dopiero wtedy
zorientowali się, że już umarł, gdy nie zareagował na podsunięty
mu obrazek Maryi.
Zobaczyć
polską ziemię!
Ojciec
Juliusz Mancinelli słynął z pobożnego, świątobliwego życia –
miał opinię proroka i cudotwórcy. Zakładał wiele dzieł
miłosierdzia, a wszędzie, gdzie się pojawiał jako misjonarz – w
Dalmacji, Bośni, Konstantynopolu czy w Afryce – notowano ogromną
ilość nawróceń.
W
latach 1585-1586 przebywał w Polsce – w Kamieńcu Podolskim i
Jarosławiu. Słynący bowiem z żarliwej czci dla Najświętszego
Sakramentu oraz Najświętszej Maryi Panny włoski jezuita miał
pewną duchową „przypadłość”, za którą my, Polacy,
powinniśmy wznosić nieustanne modły o jego beatyfikację i
kanonizację! Odznaczał się on bowiem ogromnym nabożeństwem do
naszych świętych, zwłaszcza do dwóch świętych Stanisławów:
Biskupa i Męczennika, a także wspomnianego już św. Stanisława
Kostki. Gorąco modlił się za Polskę.
Powróciwszy
do Neapolu, marzył, aby móc znów ujrzeć polską ziemię i oddać
jej hołd jako Matce Świętych, aby nawiedzić grób świętego
biskupa i męczennika Stanisława, patrona św. Stanisława Kostki.
Chciał
też włoski jezuita podziękować w katedrze krakowskiej za liczne
łaski, jakie mu wyświadczyła Maryja i prosić Ją o dalszą pomoc.
Nie sądził jednak, by mogło się to stać – był już wszak w
podeszłym wieku – niemniej często zanosił modły do Boga,
prosząc, by mu jeszcze umożliwił taką wyprawę. I Pan go
wysłuchał. Po dwudziestu pięciu latach ojciec Juliusz powrócił
na nasze ziemie. Pieszo! A jakie okoliczności skłoniły go do tej
podróży!
Jemu
tę łaskę zawdzięczasz…
14
sierpnia 1608 roku niemal siedemdziesięciojednoletni zakonnik modlił
się w swoim klasztorze przy jezuickim kościele Gesu Nuovo w
Neapolu. Wspomniał, iż w uroczystość Wniebowzięcia minie
czterdziesta rocznica śmierci polskiego współbrata, którego
kochał i starał się naśladować. Wśród wielu
cnót świętego małego
Polaka –
jak go nazywano – jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i
cześć dla Królowej Nieba, a tę właśnie cnotę ojciec Juliusz
szczególnie sobie upodobał i starał się ją praktykować. Usilnie
szerzył kult Królowej Wniebowziętej, zwłaszcza po chorobie,
z której cudem go podźwignęła.
Zatopiony
w modlitwie starzec ujrzał nagle okrytą purpurowym płaszczem
Dziewicę z Dzieciątkiem na ręku wyłaniającą się z obłoku. U
Jej stóp klęczał piękny młodzieniec w aureoli. Poznał go
natychmiast – to przecież ukochany współbrat, narodzony dla
Nieba czterdzieści lat wcześniej.
– Wniebowzięta!
O Królowo Wniebowzięta módl się za nami! –
wyszeptał wzruszony zakonnik i upadł na kolana.
Tymczasem
Matka Boża zapytała:
– Dlaczego
nie nazywasz Mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo
umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą
miłością do Mnie płoną jego synowie.
Usłyszawszy
te słowa Najświętszej Dziewicy, Juliusz wykrzyknął:
– Królowo
Polski Wniebowzięta módl się za Polskę!
Matka
Boża spojrzała z wielką miłością na klęczącego u Jej stóp
Stanisława Kostkę, a następnie na starego zakonnika i rzekła:
– Juliuszu,
jemu tę łaskę zawdzięczasz!
Po
skończonej wizji stary jezuita zwrócił się do swych współbraci
następującymi słowy:
– Matka
Boża wielkie rzeczy dla Polaków zamierza,
po czym dodał:
– Królowo
Polski, módl się za nami.
Niebawem,
po zbadaniu sprawy i za pozwoleniem przełożonych ojciec Mancinelli
poinformował o całym zdarzeniu swego polskiego przyjaciela, również
jezuitę, Mikołaja Łęczyckiego. Poprosił go, by tę dobrą nowinę
oznajmił królowi Zygmuntowi III Wazie. Stąd poznał ją ks. Piotr
Skarga i cały zakon jezuitów, którzy wkrótce rozpowszechnili
radosną wieść, że sama Bogarodzica kazała się nazywać Królową
Polski.
Jestem
Matką tego narodu
W
roku 1610 ojciec Juliusz wiedziony wewnętrznym poruszeniem udał się
w pieszą pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św.
Stanisława. Długą drogę z Neapolu do Krakowa podjął w wieku
siedemdziesięciu trzech lat – wyczyn zaiste imponujący!
Pierwsze
swe kroki w Krakowie skierował do katedry wawelskiej (niektóre
źródła podają, że został powitany przez króla i jego dworzan).
Konający niemal ze zmęczenia staruszek udał się do Konfesji św.
Stanisława, przed którą, ujrzawszy trumnę naszego głównego
patrona, padł krzyżem i modlił się za Królestwo Polskie, a potem
odprawił tam Mszę Świętą w dziękczynieniu za świętość
Stanisława Kostki.
Nagle
podczas sprawowania Najświętszej Ofiary za pomyślność naszej
ojczyzny włoski jezuita wpadł w ekstazę i ujrzał Maryję w
królewskim majestacie. I znów usłyszał Jej głos:
– Ja
jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest Mi
bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność
tej ziemi błagaj nieustannie, a Ja ci zawsze będę, jakom jest
teraz, miłościwą.
…ujrzysz
mnie za rok w chwale Niebios
Siedem
lat po powrocie z Polski, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi
Panny, ojciec Juliusz Mancinelli patrzył z okna swej celi
klasztornej na piękną Zatokę Neapolitańską. Modlił się,
pragnąc ciągle oddawać jeszcze większą cześć Maryi.
I
oto znowu z gorejącego obłoku, który pojawił się na niebie,
wyłoniła się piękna postać Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na
rękach. U Jej stóp – tak jak poprzednio – klęczał młodzieniec
w aureoli… Maryja zwróciła się do sędziwego jezuity:
– Juliuszu,
synu mój! Za cześć, jaką masz do Mnie Wniebowziętej, ujrzysz
Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie
zawsze Królową Polski.
Stary
jezuita zdołał tylko wyszeptać:
– Królowo
Polski, módl się za nami.
Widzenie
zakończyło się, ale w duszy zakonnika długo jeszcze panowała
niebiańska radość.
Miesiąc
potem kurier z Neapolu przywiózł ojcu Mikołajowi Łęczyckiemu do
Wilna list od ojca Juliusza Mancinellego, w którym pisał: Ja
rychło odejdę, ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż
po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć
będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta.
Stało
się wedle słów Królowej. Dokładnie rok po ostatnim objawieniu i
pięćdziesiąt lat po śmierci św. Stanisława Kostki, w roku 1618,
w uroczystość Wniebowzięcia Maryja wzięła do Nieba swego
wiernego sługę.
Niemal
natychmiast za sprawą Polaków rozpoczął się proces
beatyfikacyjny ojca Juliusza. Do Polski dotarła relikwia – część
głowy, oraz portret włoskiego jezuity.
Nie
wszyscy jednak byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy i z czasem
zebrane dokumenty „utknęły” gdzieś między Neapolem a Rzymem.
Sprawa się odwlekła, a późniejsza kasata zakonu jezuitów w roku
1773 wstrzymała proces beatyfikacyjny. Taka sytuacja trwa do dnia
dzisiejszego i niestety, podobnie jak w przypadku naszego wielkiego
kaznodziei – ks. Piotra Skargi – na razie nie ma widoków na
rychłe wznowienie procesu.