Kiedy byłem małym chłopcem zawsze lubiałem patrzeć na
koguty. Gościu zawsze chodzi dumny wsród kur. Najbardziej podobały mi się jednak
jego wystąpienia na płocie. Wskakiwał na sztachetę zamykał oczy i zapodawał
swoje utwory zwane pianiem koguta. A pod nim jego damy zajęte plotkowaniem,
wyszukiwaniem robactwa, wszystkim tylko nie słuchaniem jego repertuaru,
pozornie. Zamknięte oczy koguta doprowadziły mnie do kwestii zamkniętych oczu
podczas modlitwy. Dziwne, ale dzięki kogutowi zacząlem się zastanawiać po co
zamykam czasami oczy, gdy się modlę? Odkryłem, że istnieją dwa powody, dla których
zamykam oczy. Jeden: zamykam je, aby mieć zamknięte. Drugi: zamykam, aby je
otworzyć. Ten pierwszy często stosowałem, aby roskoszować się modlitwą, przeżywać
ją, smakować, być odizolowanym, jednym słowem samouwielbienie. Drugi, praktykowany przeze mnie rzadko: zamykałem
oczy, aby je otworzyć w poszukiwaniu Boga Ojca, który mieszka w moim sercu. Jan
mówi nam, że Jezus podniósł oczy ku niebu i się modlił (J17,1). Cenna wzkazówka!
Modlitwa, to przecież rozmowa, forma komunikacji. Logiczne jest więc, że aby
zacząć rozmawiać muszę wpierw namierzyć swojego rozmówcę, skierować na niego
swoje oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz