Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

czwartek, 11 maja 2017

Bogu dziękuj

Nie chcę ukojenia, które mogłoby mi odebrać skruchę, nie pragnę uniesień, które wbiłyby mnie w pychę. Nie wszystko, co wzniosłe, jest święte, nie wszystko, co słodkie -dobre, nie wszystko, co upragnione - czyste, nie wszystko, co drogie - miłe Bogu. Potrzebna mi łaska, która sprawi, że będę się stawał coraz pokorniejszy i czujniejszy, i która pomoże mi dogłębniej wyrzec się siebie. Mądry darem łaski, a doświadczony biczem jej utraty nie będzie przypisywał sobie zuchwale żadnego dobra, lecz raczej uzna dopiero, jak jest nędzny i nagi. Oddaj Bogu, co Boskie, a sobie tylko to przypisuj, co twoje, a więc Bogu dziękuj za łaskę, a sam pamiętaj tylko o swojej winie i o tym, jak godna jest kary.
Tomasz a Kempis

środa, 3 maja 2017

Świadek życia i śmierci św. Stanisława Kostki

Juliusz (Gulio) Mancinelli urodził się 13 października 1537 roku w miejscowości Macerata, dwieście kilometrów na północny wschód od Rzymu. Choć był cenionym mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów – tego samego, w którym przebywał i zmarł św. Stanisław Kostka – dosyć pewnym wydaje się, że to nasz osiemnastoletni zaledwie rodak odgrywał rolę jego przewodnika duchowego, a nie na odwrót. Ojciec Mancinelli, świadek życia młodego Polaka, podobnie jak inni rzymscy jezuici pozostawał pod wielkim wrażeniem jego śmierci. Zatrzymajmy się na moment przy tym zdarzeniu…

1 sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz głosił w Rzymie konferencję dla jezuickich nowicjuszy. Niemiecki prowincjał mówił o nagłej śmierci. Nauczał, że każdy miesiąc należy spędzić tak, jakby był ostatnim w życiu. Słuchający tych nauk młody, ale już słynny z wielkiej gorliwości, Stanisław Kostka odezwał się:

– 
Dla wszystkich ta nauka męża świętego jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu.

Zupełnie jeszcze zdrowy Stanisław przepowiedział tym samym swą rychłą śmierć – nie upłynęło bowiem trzydzieści dni, gdy oddał ducha o północy w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej. Umierał pogodnie, choć z ust sączyła mu się krew. Przed śmiercią mówił o ufności w miłosierdzie Boże. W pewnym momencie jego twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Kiedy współbracia zaczęli się dopytywać, czego sobie życzy, ten odpowiedział, że przyszła po niego Matka Boża. Współbracia dopiero wtedy zorientowali się, że już umarł, gdy nie zareagował na podsunięty mu obrazek Maryi.
 
Zobaczyć polską ziemię!
Ojciec Juliusz Mancinelli słynął z pobożnego, świątobliwego życia – miał opinię proroka i cudotwórcy. Zakładał wiele dzieł miłosierdzia, a wszędzie, gdzie się pojawiał jako misjonarz – w Dalmacji, Bośni, Konstantynopolu czy w Afryce – notowano ogromną ilość nawróceń.

W latach 1585-1586 przebywał w Polsce – w Kamieńcu Podolskim i Jarosławiu. Słynący bowiem z żarliwej czci dla Najświętszego Sakramentu oraz Najświętszej Maryi Panny włoski jezuita miał pewną duchową „przypadłość”, za którą my, Polacy, powinniśmy wznosić nieustanne modły o jego beatyfikację i kanonizację! Odznaczał się on bowiem ogromnym nabożeństwem do naszych świętych, zwłaszcza do dwóch świętych Stanisławów: Biskupa i Męczennika, a także wspomnianego już św. Stanisława Kostki. Gorąco modlił się za Polskę.

Powróciwszy do Neapolu, marzył, aby móc znów ujrzeć polską ziemię i oddać jej hołd jako Matce Świętych, aby nawiedzić grób świętego biskupa i męczennika Stanisława, patrona św. Stanisława Kostki.

Chciał też włoski jezuita podziękować w katedrze krakowskiej za liczne łaski, jakie mu wyświadczyła Maryja i prosić Ją o dalszą pomoc. Nie sądził jednak, by mogło się to stać – był już wszak w podeszłym wieku – niemniej często zanosił modły do Boga, prosząc, by mu jeszcze umożliwił taką wyprawę. I Pan go wysłuchał. Po dwudziestu pięciu latach ojciec Juliusz powrócił na nasze ziemie. Pieszo! A jakie okoliczności skłoniły go do tej podróży!
 
Jemu tę łaskę zawdzięczasz…
14 sierpnia 1608 roku niemal siedemdziesięciojednoletni zakonnik modlił się w swoim klasztorze przy jezuickim kościele Gesu Nuovo w Neapolu. Wspomniał, iż w uroczystość Wniebowzięcia minie czterdziesta rocznica śmierci polskiego współbrata, którego kochał i starał się naśladować. Wśród wielu cnót świętego małego Polaka – jak go nazywano – jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i cześć dla Królowej Nieba, a tę właśnie cnotę ojciec Juliusz szczególnie sobie upodobał i starał się ją praktykować. Usilnie szerzył kult Królowej Wniebowziętej, zwłaszcza po choro­bie, z której cudem go podźwignęła.

Zatopiony w modlitwie starzec ujrzał nagle okrytą purpurowym płaszczem Dziewicę z Dzieciątkiem na ręku wyłaniającą się z obłoku. U Jej stóp klęczał piękny młodzieniec w aureoli. Poznał go natychmiast – to przecież ukochany współbrat, narodzony dla Nieba czterdzieści lat wcześniej.

– 
Wniebowzięta! O Królowo Wniebowzięta módl się za nami! – wyszeptał wzruszony zakonnik i upadł na kolana.

Tymczasem Matka Boża zapytała:

– 
Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie.

Usłyszawszy te słowa Najświętszej Dziewicy, Juliusz wykrzyknął:

– 
Królowo Polski Wniebowzięta módl się za Polskę!

Matka Boża spojrzała z wielką miłością na klęczącego u Jej stóp Stanisława Kostkę, a następnie na starego zakonnika i rzekła:

– 
Juliuszu, jemu tę łaskę zawdzięczasz!

Po skończonej wizji stary jezuita zwrócił się do swych współbraci następującymi słowy:

– 
Matka Boża wielkie rzeczy dla Polaków zamierza, po czym dodał:

– 
Królowo Polski, módl się za nami.

Niebawem, po zbadaniu sprawy i za pozwoleniem przełożonych ojciec Mancinelli poinformował o całym zdarzeniu swego polskiego przyjaciela, również jezuitę, Mikołaja Łęczyckiego. Poprosił go, by tę dobrą nowinę oznajmił królowi Zygmuntowi III Wazie. Stąd poznał ją ks. Piotr Skarga i cały zakon jezuitów, którzy wkrótce rozpowszechnili radosną wieść, że sama Bogarodzica kazała się nazywać Królową Polski.
 
Jestem Matką tego narodu
W roku 1610 ojciec Juliusz wiedziony wewnętrznym poruszeniem udał się w pieszą pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św. Stanisława. Długą drogę z Neapolu do Krakowa podjął w wieku siedemdziesięciu trzech lat – wyczyn zaiste imponujący!

Pierwsze swe kroki w Krakowie skierował do katedry wawelskiej (niektóre źródła podają, że został powitany przez króla i jego dworzan). Konający niemal ze zmęczenia staruszek udał się do Konfesji św. Stanisława, przed którą, ujrzawszy trumnę naszego głównego patrona, padł krzyżem i modlił się za Królestwo Polskie, a potem odprawił tam Mszę Świętą w dziękczynieniu za świętość Stanisława Kostki.

Nagle podczas sprawowania Najświętszej Ofiary za pomyślność naszej ojczyzny włoski jezuita wpadł w ekstazę i ujrzał Maryję w królewskim majestacie. I znów usłyszał Jej głos:

– 
Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest Mi bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj nieustannie, a Ja ci zawsze będę, jakom jest teraz, miłościwą.
 
ujrzysz mnie za rok w chwale Niebios
Siedem lat po powrocie z Polski, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ojciec Juliusz Mancinelli patrzył z okna swej celi klasztornej na piękną Zatokę Neapolitańską. Modlił się, pragnąc ciągle oddawać jeszcze większą cześć Maryi.

I oto znowu z gorejącego obłoku, który pojawił się na niebie, wyłoniła się piękna postać Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. U Jej stóp – tak jak poprzednio – klęczał młodzieniec w aureoli… Maryja zwróciła się do sędziwego jezuity:

– 
Juliuszu, synu mój! Za cześć, jaką masz do Mnie Wniebowziętej, ujrzysz Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie zawsze Królową Polski.

Stary jezuita zdołał tylko wyszeptać:

– 
Królowo Polski, módl się za nami.

Widzenie zakończyło się, ale w duszy zakonnika długo jeszcze panowała niebiańska radość.

Miesiąc potem kurier z Neapolu przywiózł ojcu Mikołajowi Łęczyckiemu do Wilna list od ojca Juliusza Mancinellego, w którym pisał: 
Ja rychło odejdę, ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta.

Stało się wedle słów Królowej. Dokładnie rok po ostatnim objawieniu i pięćdziesiąt lat po śmierci św. Stanisława Kostki, w roku 1618, w uroczystość Wniebowzięcia Maryja wzięła do Nieba swego wiernego sługę.

Niemal natychmiast za sprawą Polaków rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Juliusza. Do Polski dotarła relikwia – część głowy, oraz portret włoskiego jezuity.

Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy i z czasem zebrane dokumenty „utknęły” gdzieś między Neapolem a Rzymem. Sprawa się odwlekła, a późniejsza kasata zakonu jezuitów w roku 1773 wstrzymała proces beatyfikacyjny. Taka sytuacja trwa do dnia dzisiejszego i niestety, podobnie jak w przypadku naszego wielkiego kaznodziei – ks. Piotra Skargi – na razie nie ma widoków na rychłe wznowienie procesu.
Źródło: http://www.pch24.pl