Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

czwartek, 30 września 2010

Franula

Nie powinniśmy być mądrymi i roztropnymi według ciała (por. 1 Kor 1, 26), lecz raczej bądźmy prostymi, pokornymi i czystymi.I miejmy w pogardzie i poniżeniu nasze ciała, bo wszyscy z własnej winy jesteśmy nędzni i zepsuci, cuchnący i robaki, jak mówi Pan przez proroka: Ja jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgarda pospólstwa (Ps 21, 7).Nie pragnijmy nigdy górować nad innymi, lecz bądźmy raczej sługami i poddanymi wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu ze względu na Boga (1 P 2, 13).A na tych wszystkich i te wszystkie, które będą to czynić i wytrwają aż do końca, spocznie Duch Pański (por. Iz 11, 2) i uczyni w nich mieszkanie i miejsce pobytu (por. J 14, 23).I będą synami Ojca niebieskiego (por. Mt 5, 45), którego dzieła czynią.I są oblubieńcami, braćmi i matkami Pana naszego Jezusa Chrystusa (por. Mt 12, 50). Jesteśmy oblubieńcami, gdy dusza wierna łączy się w Duchu Świętym z Jezusem Chrystusem. Jesteśmy prawdziwie braćmi gdy spełniamy wolę Jego Ojca, który jest w niebie (por. Mt 12, 50). Jesteśmy matkami, gdy nosimy Go w sercu i w ciele naszym (por. 1 Kor 6, 20) przez miłość i czyste i szczere sumienie, rodzimy go przez święte uczynki, które powinny przyświecać innym jako wzór (por. Mt 5, 16).
List do wiernych (frag.)
s. Francisco de Asis

sobota, 25 września 2010

Cos dla nas!

Zwykła-niezwykła nastolatka. Nie chiała być duchową analfabetką. 25 września zostanie beatyfikowana. Patronka współczesnej młodzieży?
W sobotę 25 września 2010 roku w Sanktuarium Matki Bożej Miłości w Rzymie zostanie beatyfikowana Chiara Badano. Uroczystej Mszy świętej beatyfikacyjnej będzie przwodniczył abp Angelo Amato, prefekt Kongregacji ds. Świętych. Odbędzie się ona w obecności rodziców błogosławionej nastolatki, a także blisko tysiąca członków ruchu Focolari. To pierwsza beatyfikacja kogoś z tej wspólnoty.
W każdym miejscu, w które zajrzałam w poszukiwaniu informacji o Chiarze, napotykałam na - być może truizm - jeśli chodzi o żywoty błogosławionych i świętych. Mianowicie, że była zwyczajną nastolatką, lubiła tańczyć, śpiewać, grać w tenisa. Kochała morze i kiedy padał śnieg. Była energiczna, wysportowana. Lubiła spotkania z przyjaciółmi przy kawie, sprzeczała się z rodzicami o wieczorne wyjścia z domu. Taka zwykła-niezwykła na miarę swoich czasów.
Wymodlone dziecko
Przyszła na świat jako długo wyczekiwana córka Ruggero i Marii Teresy Badano. Małżeństwo przez 11 lat starało się o dziecko. Wymodlili je w końcu. Dziewczynka urodziła się 29 października 1971 roku w małej wiosce Sassello w Ligurii, w północnych Włoszech.
Mała Chiara z rodzicami.Mała Chiara z rodzicami.
- Ona nie była tylko naszą córką. Przede wszystkim należała do Boga, i jako taką musieliśmy ją wychowywać, z poszanowaniem jej wolności – mawiała matki Chiary.
W 1981 roku Chiara zapoznała się z ruchem Focolari dzięki przyjaciółce o imieniu Chicca, która zaprosiła ją do wstąpienia w szeregi organizacji. Od tego czasu nasza bohaterka jeszcze bardziej zawieża swoje życie Bogu. W wieku 12 lat, 27 listopada 1983 roku, pisze do Chiary Lubich, założycielki Focolari: "Odkryłam, że Jezus opuszczony jest kluczem do jedności z Bogiem i chcę Go wybrać jako mojego jedynego Umiłowanego i przygotować się na Jego przyjście. Wybierać Go!".
- Ona postawiła Jezusa na pierwszym miejscu. Nazywała go swoim małżonkiem – mówi Maria Grazia Magrini, wicepostulatorka w procesie beatyfikacyjnym Chiary Badano. - Starała się co dzień uczestniczyć we Mszy świętej – dodaje. Chodzącą każdego dnia do kościoła Chiarę obserwował pewien niewierzący znajomy. Miał powiedzieć: - Ja nie wierzę w Boga, w Jezusa. Nigdy Go nie widziałem. I zapytać, dlaczego taka piękna, młoda dziewczyna chodzi co dzień do kościoła. Chiara zaś odpowiedziała: - Ma pan rację, ja też Go nigdy nie widziałam. Teraz widzę Go w panu.
Nie chcę być duchową analfabetką
Chiara Badano.Chiara Badano.
W wieku 14 lat, 29 listopada 1985 roku, Chiara znowu pisze do Lubich: "Odkryłam na nowo Ewangelię, w nowym świetle. Zrozumiałam, że nie byłam autentyczną chrześcijanką, ponieważ nie żyłam Nią do końca. Teraz chcę uczynić tę wspaniałą Księgę moim jedynym celem. Nie chcę i nie mogę pozostać analfabetką tak nadzwyczajnego przesłania. Tak, jak łatwo mi przychodzi nauczyć się alfabetu, tak samo łatwo powinnam nauczyć się żyć Ewangelią".
Całe życie chciała poświęcić Jezusowi. W każdym człowieku starała się odnaleźć Boga i obdarzać go miłością, na jaką zasługuje.
W wieku 17 lat, podczas gry w tenisa, przewróciła się i poczuła ostry ból, który nie ustępował przez kilka dni. Wkrótce zbadał ją lekarz i wykryto u niej raka kości. Postępująca choroba postawiła ją w konieczności licznych hospitalizacji i w obliczu narastającego bólu. Dziewczyna zaczyna powtarzać: - To dla Ciebie Jezu, jeśli tego chcesz, zrobię to!
Będzie dobrze, jestem młoda
Jeden z powrotów ze szpitala jej matka wspomina tak: - Spojrzałam na jej twarz. I dostrzegłam, że całe cierpienie, walkę, jaką prowadziła, przemieniła w mówione Jezusowi “tak”.
Chiara w szpitalu.Chiara w szpitalu.
Przez pewien czas nastolatka wierzy, że uda jej się pokonać raka. - Będzie dobrze. Jestem młoda – starała się pocieszać innych. W młodej dziewczynie jest wola życia, siła, żeby stawić czoła chorobie. Jednak, kiedy po kolejnych chemioterapiach zaczynają wypadać jej włosy, zaczyna oswajać się z myślą, że nadchodzi koniec. Żal jej tylko trochę było tych pięknych, długich włosów. Każdy kolejny wypadający kosmyk stał się okazją do powtarzania: “To dla Ciebie Jezu”. Jak swoista mantra. Pukiel włosów. Dla Jezusa. Kolejny pukiel. Znowu dla Jezusa.
Sama Chiara w końcu zaczyna… cieszyć się ze swojej choroby. - Choroba przyszła w odpowiedniej chwili, ponieważ zaczęłam się "gubić". (…) Nie potraficie sobie wyobrazić, jaki mam dzisiaj kontakt z Bogiem… Tę chorobę Jezus dał mi w odpowiedniej chwili, zesłał mi ją, abym na nowo Go odnalazła – pisała w swoim dzienniku.
Ostatnie chwile choroby.Ostatnie chwile choroby.
Dziewczyna przechodzi nieudaną operację. Od tego momentu traci władzę w nogach. Znowu przyjmuje to z niesamowitą pokorą i nad wyraz ogromną, jak na jej wiek, dojrzałością. - Gdybym miała wybór pomiędzy chodzeniem a pójściem do Raju, nie wahałabym się, wybrałabym Raj! - miała to skomentować młoda błogosławiona. W tym też czasie mocno zaprzyjaźnia się z Chiarą Lubich, założycielką Focolari, która zaczyna nazywać ją Chiarą “Luce” (z włoskiego “światło”). Choć obie nigdy się nie widziały, utrzymywały ze sobą regularny kontakt listowny.
Nie chcę was widzieć płaczących na moim pogrzebie
Agonia Chiary trwała siedem miesięcy, podczas których nieustannie przygotowywała się na spotkanie z Jezusem. - Ona nie płakała. Nie lamentowała. Jedynie spoglądała na oblicze Jezusa – wspomina Magrini.
Starała się przygotować na śmierć nie tylko siebie, ale też swoich bliskich. - Nie płaczcie nade mną. Ja idę do Jezusa. Na moim pogrzebie nie chcę ludzi płaczących, lecz głośno śpiewających – miała napominać. Sama przygotowywała się na to jak na uroczystość zaślubin.
Każde cierpienie ofiarowywała Jezusowi.Każde cierpienie ofiarowywała Jezusowi.
Chicco, przyjaciółka dziewczyny tak wspomina jej przygotowania do śmierci i pogrzebu: - Chciała zadbać o wszystkie szczegóły: pieśni podczas uroczystości, swoją sukienkę, fryzurę. Szykowała się na to jak na święto. Chciała być pochowana w białej sukni, jak oblubienica, która idzie na spotkanie z Jezusem.
- Kiedy mnie ubierzesz, musisz powiedzieć trzy razy: “Teraz Chiara widzi Jezusa” – instruowała swoją matkę, jeszcze zanim odeszła.
Zmarła 7 października 1990 roku. - Bądź szczęśliwa, bo i ja jestem szczęśliwa – powiedziała do matki.
15 stycznia 2009 roku zebrała się komisja lekarska Kongregacji do spraw Świętych, w celu konsultacji i uważnej oceny sprawy dotyczącej uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu Chiary. Wysunięto jednomyślny wniosek, stwierdzający niewytłumaczalne uzdrowienie za pomocą sił natury, zgodną z wiedzą medyczną. W sobotę, 19 grudnia 2009 roku, Ojciec Święty podpisał Dekret potwierdzający cud przypisywany wstawiennictwu czcigodnej Sługi Bożej Chiary Badano.
Marta Brzezińska
(Artykuł powstał na podstawie informacji znalezionych na portalach: Zenit.org, CatholicNewsAgency.com, Mbkp.info).

czwartek, 23 września 2010

Padre Pio

Modl sie i czekaj! Badz spokojny! Zbytnie martwienie sie niczemu nie sluzy! Bog jest milosierny i wyslucha twej modlitwy... Modlitwa jest najwieksza bronia jaka mamy; jest kluczem do serca Boga. Powinienes rozmawiac z Jezusem, nie tylko wargami, ale sercem. Poniewaz czasami pozostaje tylko rozmowa serc.

padre Pio

sobota, 18 września 2010

LUXTORPEDOS

Na naszym blogu - oprócz treści ściśle religijnych - od czasu do czasu pojawiają się również informacje ze "świata dźwięków". Nie ma ich za wiele i nie jest to za często, ale od czasu do czasu - chcemy podzielić się takimi informacjami. No więc i tym razem parę słów o LUXTORPEDOS.
To nowy to zespół złożony z czadowych muzyków, grających równie czadową muzykę z jeszcze bardziej czadowym przesłaniem. A ściślej chodzi o nowy projekt Roberta Friedricha "Litzy", nowy zespół czterech przyjaciół, grających ze sobą już wcześniej w wielu wspólnych projektach: LITZY, KRZYŻYKA, KMIETY i DRĘŻMAKA. Projekt powstał - jak czytamy na stronie bandu - z inicjatywy LITZY, z jego niezaspokojonej potrzeby czadowego grania, on jest wokalistą, autorem tekstów i mózgiem operacji, jednocześnie jest to zespół - bo razem grają i tworzą utwory będącą wypadkową ich muzycznych zainteresowań. Strat tego projektu miał miejsce 1 września. Obecnie band jest w studio, gdzie trwają prace poszukiwawcze i odkrywkowe. Chłoapki majł nadzieję jeszzcze w tym roku wypuścić płytkę. 6 listopada pierwszy koncert zespołu, Więcej informacji znajdziecie TU:

http://www.myspace.com/luxtorpedos

Joziu

Oto przykład najsłynniejszego z chrześcijan podlegający lewitacji.Był nazwany "latającym mnichem". Urodził się na południu półwyspu włoskiego,w Puglii,w bardzo ubogiej i bardzo pobożnej rodzinie. Jego matka była tercjarką franciszkańską.Jako dziecko wątły, często chory Józef ma zamiłowanie do rozmyślania i modlitwy. W okresie dorastania czuje, jak dojrzewa w nim powołanie kontemplacyjne. Lecz spotyka się wielokrotną odmową; uważa się go za niezdatnego do życia klasztornego. W 1625 udaje mu się wstąpić do franciszkanów (Braci Mniejszych Konwentualnych). Przechodzi tam drogę formacji teologicznej. Zostaje wyświęcony na kapłana 18 marca 1624. Ten syn św. Franciszka uchodzi za kogoś nawiedzonego w oczach swoich bliskich. Bóg obdarza go różnymi darami: ekstazami, bilokacjami, widzeniami... Lecz to właśnie lewitacje zapewniły mu rozgłos. Pierwsza manifestacja publiczna odbywa się 4 października 1630. Rezultat nie każe na siebie długo czekać: św. Józef z Kupertynu zaczyna uchodzić za opętanego lub nawet czarownika! Zostaje wydany Świętemu Oficjum. W latach 1638-1639
neapolitańska inkwizycja wytacza mu proces. Nie można mu postawić żadnego zarzutu. Lecz sędziowie skazują go na odosobnienie, aby nie wzniecać ciekawości... Od 1639 do 1653 Józef przebywa pod nadzorem w klasztorze w Asyżu, potem w Le Marche i Fiossombrone od 1653 do 1657. Według Herberta Thurstona Józef lewitował około stu razy. Scenariusz jest identyczny w każdym przypadku: święty wchodzi w ekstazę spowodowaną widokiem pobożnego obrazu lub słuchaniem pieśni sakralnej czy budującego słowa. Zaczyna się ona okrzykiem. Potem ciało wzbija się nad ziemię. Czas trwania cudu jest różny: od kwadransa do dwóch godzin bez przerwy! Józef unosi się czasem na wysokość czterech metrów! Jedynie posłuszeństwo zakonne jest zdolne sprowadzić go na ziemię. W zbiorowej pamięci zapisał się pewien epizod: pewnego dnia Urban VIII, papież, człowiek mało wrażliwy na cudowność, wizytuje klasztor, gdzie przebywa Józef. Ten ostatni wchodzi w ekstazę, potem odlatuje na oczach osłupiałego najwyższego kapłana. Przełożony klasztoru nakazuje Józefowi przyjść do siebie: zaraz "latający mnich" opada na ziemię i odzyskuje zmysły. Urban VIII natychmiast wykrzykuje: "Jeśli ten człowiek umrze przede mną, przyjdę osobiście zaświadczyć o autentyczności tego cudu".

Benedykt XIV beatyfikował Józefa 24 lutego 1753 r.

wtorek, 14 września 2010

Tort

Dzis mamy wielkie swieto, szczegolnie my franki. Podwyzszenie Krzyza. Filary, na ktorych postawil swoja duchowosc Francisco, to Zlobek i Krzyz. Tam odkryl Jezusa skrajnie ubogiego i do bolu kochajacego. No wlasnie, mowiac o zlobku przyplynelo wspomnienie moich pierwszych swiat Narodzenia Jezusa w Paragwaju. W ten dzien postanowilismy urzadzic skromne wesele dla bardzo biednych mlodych ludzi. Kolo poludnia sie przyczail kolo mnie pan mlody: Ojcze, jest taka sprawa. Znajoma nam upiekla tort, ale nie mam jak go przyciagnac. Spox mlody- mowie- jedziemy.Wpadamy do miasteczka pod chatke znajomej i czekam w aucie na goscia z tortem. Po pol godziny czlapie lekko pochylony. No co jest stary, pytam. Tutaj tortu nie ma. No to kurka gdzie jest? No wlasnie nikt nie wie. No, jeden facet wie, ale poszedl na ryby! Kurka felek, wiesz gdzie poszedl, znasz miejsce? Znam! Zawijamy bryke i jedziemy nad jezioro. Facet wyskoczyl jak z armaty szukac wedkarza, no a ja czekam. Po ponad godzinie przychodza. Po minach widze, ze temat nie jest opanowany. No i co jest faceciki? No bo, jest tak, ze ta pani co piecze torta mieszka w Asuncion! Kurna felek, cisnienie mi podskoczylo, 30 km stad. Z deka wpieniony mowie, wsiadaj facio jedziemy. No a czas leci. Po ponad dwoch godzinach poszukiwan parkujemy pod chalupa babki. Kurna jak torta nie bedzie, se mysle, to ich pozawywracam. Czekam , czekam jak ten magwajer, a tu nic. Przychodzi! Patrzac na wyblaklego ze strachu goscia wiem, ze cos sie ryplo. Jest ten tort? Jest ojcze. Dawaj go i spadamy! No, ale... Co? On jest pietrowy i nie wlezie do auta!!! Wszystkie zawory eksplotowaly! O malo nie wysiadlem bagaznikiem. Kurna, ale jazda! Caly dzien..... Po obczajeniu sytuacji rozebralismy torta i w kawalkach dopchalismy go do domu. Pan mlody byl caly w kremie, bo wieksza czesc trzymal na kolanach. Tak prawie minal pierwszy dzien Bozego Narodzenia. Pozniej byl caly temat wiezienia panny mlodej do kosciola, oczywiscie robilem za kierowce. Tu jest tak, ze mlodzi nie moga sie spodkac przed slubem dopiero w kosciele. Ale byla jazda!

niedziela, 12 września 2010

Owca

Dzis w ewangelii Jezus zapodaje teksty bardzo nam bliskie i znane. Nie jeden z nas, mysle, juz obczajil w swoim "pedzacym pociagu", co to znaczy: Bog jest Milosierny, Przebacza, bo inaczej nie potrafi. U nas indianie, nie sa w stanie tego przeskoczyc. Jak to!? Bog kocha za darmo, od tak?! Jak On moze przebaczac bez wymierzania kary?! On jest "glupi", albo strasznie naiwny- tak mowia:) Sluchajac nawijki Pana, mnie kreci inny temat. Po cholere ta owca ucieka ze stada? Co chce osiagnac ten malolat spitalajac z domu z kieszeniami wypchanymi kasa? Kurna, zle mu bylo?, albo jej, tej lasce barana? Jesli sobie uswiadomimy, ze tu chodzi o mnie, to klimat troche sie zmienia. Tak, jestesmy niezle pokreceni!!! Ile razy juz zostawilismy Boga, szukajac piekniejszych "baranow" albo lepszego powera z dopalaczem i co?! BIDA Z NYNDZA! Glupkiem zostane, frajerem magwajerem, jesli nie zrozumie....

wtorek, 7 września 2010

Matka III

Mówi się, że Matka Teresa prosiła buddystów, by byli dobrymi buddystami, wyznawców hinduizmu, by byli dobrymi hinduistami… itd.
– Ja osobiście nie słyszałam tych słów, ale wiem, że Matka kierowała przesłania także do niechrześcijan. Wtedy mówiła sporo o Bogu, a mniej o Chrystusie. Zapytana o to kiedyś, odpowiedziała: „Jezus jest moim największym skarbem i oczywiście chcę dzielić się tym bogactwem z wami, ale nie mogę przymuszać was, byście ten dar przyjęli”. Matka wierzyła, że modlitwa zbliża do Boga, który jest prawdą. Zachęcała ludzi wszystkich religii i wiar, by się modlili. Kiedy otwierałyśmy dom dla ubogich w Jemenie, który jest całkowicie muzułmańskim krajem, prosiła o kaplicę dla sióstr i księdza, ale także o meczet, żeby nasi ubodzy mieli gdzie się modlić. Matka mówiła, że owocem ciszy jest modlitwa, owocem modlitwy wiara, owocem wiary miłość, a owocem miłości służba. Moja własna droga duchowa uczy mnie, że jeżeli człowiek szuka Boga, to Bóg go poprowadzi właściwą drogą. Siostra Nirmala, następczyni Matki Teresy, była konwertytką z hinduizmu. Jej imię oznacza „czyste serce”. Jeśli ktokolwiek zasługuje na taki tytuł, to właśnie ona. Matka powtarzała, że modlitwa daje czyste serce, a czyste serce pozwala widzieć Boga.

Świat był zaszokowany tym, co powiedziała Matka Teresa, odbierając Pokojową Nagrodę Nobla.
– „Jeżeli matka może zabić swoje dziecko, to czy jest coś, co może mnie powstrzymać, bym ja zabiła ciebie lub byś ty zabił mnie?”. To były mocne słowa. Ale jeśli bogaty świat proponuje biednym aborcję czy antykoncepcję jako rozwiązanie ich problemów, to jak to nazwać…

Siostra służyła biednym w różnych krajach. Czy oblicza ludzkiej biedy różnią się między sobą?
– W krajach biedniejszych ludzie szukają przede wszystkim zaspokojenia głodu fizycznego. To jest dość proste. W Polsce pracujemy głównie z ludźmi ulicy. Są wdzięczni, jeśli dostaną coś do jedzenia, ale przychodzą do nas głównie z powodu głodu duchowego. Szukają pewnej atmosfery, chcą być potraktowani jak ludzie. Wszyscy biedni czują, że są traktowani przez innych z góry, żyją odseparowani od społeczeństwa. Spotykają się z tym w sklepie, u lekarza, w kościele, wszędzie. Dlatego szukają kogoś, kto im powie, że są kimś, że są godni miłości i mogą być świętymi. Naszym głównym celem nie jest leczenie ich, czy zapewnienie im domu. Nie jesteśmy pracownikami socjalnymi. Naszym zadaniem jest przyprowadzić ich bliżej Jezusa. Dlatego zabieramy ich na rekolekcje, gdzie wielu idzie po latach do spowiedzi. Jeśli ktoś zamarznie pijany na przystanku, ale przypomni sobie przed śmiercią, żeby powiedzieć: „Jezu, ufam Tobie”, to pójdzie do nieba.

Matce Teresie czyniono zarzut, że w jej domach biedni nie znajdują pełnej opieki medycznej…
– Jesteśmy od pierwszej pomocy. W naszych konstytucjach napisano, że mamy pomagać „natychmiast i skutecznie, dopóki nie ma nikogo innego, kto może pomóc”. Otwieranie instytutu kardiologii to nie nasza działka. Pracujemy na samym dole, schodzimy na dno. Chcemy być dla ludzi, którymi nikt się nie zajmuje. Wierzymy, że cierpienie ma wartość, ponieważ Jezus cierpiał. Ale przecież nie jesteśmy po to, by mówić biednym, że mają bardziej cierpieć. Matce Teresie zarzucano, że za podarowane jej pieniądze powinna wybudować dobrze wyposażony szpital, zamiast zbierać z ulicy umierających. Ale to nie jest naszą misją. My z wyboru chcemy być tam, gdzie żyją najbiedniejsi z biednych. Jeśli wybudowałybyśmy szpital, biedni baliby się przyjść do nas.

Żyjecie w bardzo skromnych warunkach.
– Staramy się żyć prosto. To było ważne dla Matki Teresy. Mówiła, że mamy żyć w warunkach zbliżonych do tych, w których żyją biedni. Ubóstwo potraktowane na serio jest jednym z powodów przyciągających nowe powołania, których, dzięki Bogu, nie brakuje.

Czy Siostra jest szczęśliwa?
– A wyglądam na taką? (śmiech). Nieraz w czasie rekolekcji szkolnych przychodzi tu na chwilę młodzież, aby z nami porozmawiać. Zawsze zadają mi to pytanie. Żałuję swoich grzechów i błędnych decyzji, ale nigdy nie żałowałam, że zostałam katoliczką i misjonarką miłości. I niech ksiądz napisze, że denerwuje mnie, kiedy księża mówią dziewczynom myślącym o życiu zakonnym: „Skończcie najpierw studia, na wypadek gdyby powołanie się nie sprawdziło”. To nie jest mentalność ewangeliczna. Nie musimy martwić się o każdy nasz krok, przecież Bóg nas nie zostawi na lodzie. Kiedy dziewczyny pytają mnie o najlepszy moment na decyzję, odpowiadam: „Wtedy, gdy jesteś pewna, że Bóg cię wzywa”. To coś niezwykle pięknego ofiarować swoje życie Jezusowi. Bez zastrzeżeń.

Matka II

Matka Teresa miała spore poczucie humoru.
– O tak. Każde spotkanie z nią dodawało wielkiej odwagi. Jako młoda siostra miałam sporo problemów, ale spotkanie z Matką, nawet krótkie, dawało ogromną siłę. Kiedy mój ojciec szedł na chemioterapię, poprosiłam Matkę Teresę, by mu pobłogosławiła. Ona zadzwoniła do moich rodziców do Kalifornii. Ojciec był przeszczęśliwy, wszystkim o tym opowiadał.

Książka „Pójdź, bądź moim światłem” pokazała, że Matka Teresa, choć innym dawała tyle siły, to sama zmagała się z jakąś ciemnością w duszy, czuła się opuszczona przez Boga.
– Za życia Matki Teresy mało kto o tym wiedział. Teraz, z perspektywy lat, lepiej rozumiem niektóre jej słowa ze wskazówek, które nam dawała. Ona nie dzieliła się swoimi wewnętrznymi przeżyciami z siostrami. Była matką, która troszczy się o nas.

Z zewnątrz mogło się wydawać, że wszystko idzie jej tak prosto. Tymczasem przez prawie całe życie toczyła wewnętrzną walkę.
– To właśnie daje nadzieję. Kiedy świętość wydaje się nam zbyt prosta, może zniechęcać. Bo przecież my doświadczamy czegoś przeciwnego, że świętość jest czymś trudnym. Kiedy więc widzimy, że wielcy święci mieli swoje ciemności, to wtedy łatwiej nam przyjąć nasze własne. Nasze problemy pewnie nie są na tym samym poziomie, ale przecież każdy z nas ma swoje zmagania. Trudności nie powinny nas zniechęcać.

Siostra była blisko Matki Teresy w chwili jej śmierci?
– Matka umarła, opierając się o mnie… Rano podpisała wszystkie dokumenty czekające na podpis. Nie pojawiła się na adoracji, co oznaczało, że czuła się bardzo źle. Po kolacji wyłączono prąd, co się często zdarzało w Kalkucie. W całym domu było ciemno przez kilka minut. Poszłam zobaczyć, co dzieje się z Matką Teresą. Siedziała w swoim pokoju na łóżku, bardzo blada i nie potrafiła złapać oddechu. Kiedy jedna z sióstr próbowała podać Matce tlen, po raz kolejny wyłączono prąd. Łóżko było całkiem zwyczajne, więc siostra, która była pielęgniarką, kazała mi usiąść tak, żeby Matka mogła się oprzeć plecami o mnie. Siostry pobiegły po lekarza, ktoś inny zawołał księdza. Zwykle nie było łatwo go zastać w parafii, ale tego dnia odebrał od razu telefon. Jedna z sióstr modliła się: „Jezu, kocham Cię, Jezu, ufam Ci”. Matka nie miała już sił powtórzyć. Słyszałam tylko, jak powiedziała: „Jezu”. Szukała wzrokiem obrazka Jezusa w koronie cierniowej. Taki obrazek miała zawsze gdzieś blisko siebie, w biurze, przy łóżku, wszędzie. Pocałowała obrazek. Pojawił się ksiądz, który udzielił jej namaszczenia. Matka nie odpowiadała, ale była świadoma. Potem straciła przytomność. Wzięła głęboki oddech. Lekarz i pielęgniarka spojrzeli na zegar. Była 21.05. Zrozumiałam, że Matka odeszła do Boga.

Matka Teresa odniosła sukces, choć zdaję sobie sprawę, że to słowo nie jest odpowiednie. Kochali ją ubodzy, ale doceniali także tzw. wielcy tego świata.
– Ta cała popularność nie zmieniła Matki Teresy ani odrobinkę. Jeśli stała się tak znana na świecie, to znaczy, że tego chciał Jezus. Ona była w stu procentach oddana Jezusowi. Była narzędziem w Jego ręku. Owszem, miała kontakty z przywódcami państw. Jej powołaniem było ewangelizowanie ubogich, ale mówiła, że ktoś musi się troszczyć także o zbawienie bogatych. Bez Jezusa wszyscy jesteśmy najbiedniejszymi z biednych.

MATKA I

Rozmowa z siostrą Dismas (za wiara.pl)

O życiu i śmierci błogosławionej Matki Teresy, o powołaniu i pracy dla najbiedniejszych z biednych z siostrą Dismas rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Kiedy Siostra usłyszała po raz pierwszy o Matce Teresie?
Siostra Dismas: – Kończyłam studia, grałam w orkiestrze, mieliśmy właśnie lecieć na występ przed zawodami koszykówki do Arizony.

Siostra grała w orkiestrze?
– Tak, na saksofonie. Ale nie gram już od 30 lat (śmiech). Przygotowywałam się wtedy do wstąpienia do Kościoła katolickiego. Bo wychowałam się w rodzinie protestanckiej. W samolocie przeczytałam książeczkę o Matce Teresie „Miłość bez granic”. Poczułam wtedy jakiś ogień, który zaczął mnie palić, ale pomyślałam sobie „come on, nie wygłupiaj się, nie jesteś jeszcze nawet katoliczką”.

Jak się to dalej potoczyło?
– W maju 1979 roku zostałam przyjęta do Kościoła katolickiego. Rozpoczęłam pracę jako nauczycielka muzyki i dyrygentka orkiestry w jednej ze szkół średnich w Oregonie. W bibliotece wypożyczyłam kolejne dwie książki o Matce Teresie. I znowu poczułam to samo ukłucie w sercu. Napisałam do Kalkuty, że jestem zainteresowana, ale nie wiem, czy to możliwe, bo nie spłaciłam pożyczki na studia. Dostałam odpowiedź z Nowego Jorku, bo tam był już wtedy dom sióstr misjonarek miłości. Pisały, że mogę przyjechać i zobaczyć, jak żyją. I że nie mam się przejmować długiem, bo jeśli Bóg mnie potrzebuje, to On o wszystko się zatroszczy. Po raz pierwszy spotkałam się z takim rozumowaniem. To było w dzień św. Andrzeja. Pamiętam czytanie mszalne: „Jak piękne są stopy tych, którzy zwiastują Dobrą Nowinę”. I trafiłam tam już podczas ferii bożonarodzeniowych.

Kiedy Siostra osobiście spotkała Matkę Teresę?

– To było w Nowym Jorku. Matka mnie zawołała i coś mi tłumaczyła, ale widziała moje zdziwienie. Okazało się, że pomyliła mnie z inną siostrą. Bliżej poznałam Matkę w Kalkucie.

Jakie obrazy utkwiły Siostrze najbardziej w sercu
?
– Sporo drobnych epizodów. Kiedyś nasze siostry w jednym z ośrodków dla trędowatych w Indiach zostały zaatakowane nożem. Były poważnie poranione, leżały w szpitalu. Matka je odwiedziła. Kiedy wróciła, była wręcz rozpromieniona i powtarzała: „Siostry przebaczyły napastnikowi, nie czują żadnej złości do niego”. Dla Matki najważniejszą częścią tej historii było to, że siostry przebaczyły, że Jezus zwyciężył w ich sercu. Kiedyś w Nairobi czekałyśmy z siostrami na Matkę Teresę na lotnisku. Okazało się, że urzędnik imigracyjny nie chciał jej wpuścić z paszportem indyjskim. Czekał na decyzję przełożonego. Byłyśmy wzburzone, że urzędnik tak potraktował Matkę Teresę. Kiedy wreszcie wydostała się stamtąd, powitałyśmy ją słowami: „To okropne, jak mogli Matkę tak długo trzymać”. A ona odpowiedziała: „Chciałabym, żeby moje siostry były tak posłuszne swoim przełożonym jak ten urzędnik” (śmiech).