Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

wtorek, 21 kwietnia 2009

BENEDYKT XVI

Chodzi o Boga
ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego

Pierwszeństwo Boga jest punktem ciężkości myśli Benedykta XVI. Tu leży prawdziwa istota negowania Papieża i źródło jego cierpienia. Nie chodzi o cofnięcie ekskomuniki lefebrystów, o prezerwatywy w Afryce czy o liturgiczny tradycjonalizm. Tak naprawdę, pod dnem tych wszystkich zwarć, chodzi o Boga.
Jest jednym z największych darów Boga dla naszego świata i dla naszego czasu. Mówi – jak kiedyś określił służbę papieża Jan Paweł II – „do nas i za nas”. On sam powiada, że papiestwo jest przeciwpowodziowym wałem ochronnym dla świata. Ryzykuje wiele, myślę, że znacznie więcej niż się powszechnie sądzi. Jak pisał tuż po konklawe Peter Seewald, autor przeprowadzonych z Nim bestsellerowych wywiadów rzek: „jest prawdopodobnie najbardziej znienawidzonym człowiekiem na świecie”.

Jego poprzednika kilkakrotnie usiłowano zabić. Ale jeszcze jako kardynał, w 1997 roku, podczas wywiadu dla bawarskiej telewizji, na pytanie o strach, powiedział: „boję się tylko u dentysty”. Choć też pokornie prosił, już jako papież, w grudniu 2005 roku: „Módlcie się za mnie, abym nie uciekał z obawy przed wilkami”.

Właśnie mijają cztery lata jego pontyfikatu. Cztery lata od pamiętnej inauguracyjnej homilii, podczas której padły słowa: „Cierpimy z powodu cierpliwości Boga. Tymczasem wszyscy potrzebujemy Jego cierpliwości”, słowa, których słuchałem z wewnętrznym dreszczem i dzięki którym zaczynałem rozumieć, że po śmierci Jana Pawła II Bóg nie zostawił nas sierotami. Że mamy Ojca.

Bóg jest Słońcem, ja – Ziemią
Najważniejszym i najgłębszym tematem jego nauczania jest absolutny prymat Boga – w myśleniu, życiu, urządzaniu świata. To trudne do pojęcia, ale kwestia ta – że radykalne pierwszeństwo Boga jest punktem ciężkości myśli Benedykta XVI – jest prawie zupełnie nieobecna w mediach. Jedną z przyczyn jest bez wątpienia lęk przed nawróceniem: trzeba uciszyć (ośmieszyć, wypaczyć, zakneblować) proroka. Wiem o tym sporo, i jako duszpasterz, i jako grzesznik… Tymczasem właśnie głoszeniu prymatu Boga Benedykt XVI poświęcił 4 lata papiestwa i 50 wcześniejszych lat pastersko-teologicznej aktywności.

„Wszystkie odpowiedzi, które nie sięgają aż do Boga, są za krótkie” – to z jego homilii w Monachium (10 września 2006 r.). Przejmujący refren, którego głosem Bóg puka do serca świata i upomina się o każde ze swoich dzieci, jest obecny we wszystkich katechezach, encyklikach, homiliach tego czterolecia. Refren brzmi: Bóg jest i jest Bogiem. Przybiera różne formy. Że człowieka, jego życie i serce, można pojąć jedynie w perspektywie Boga. Że tylko serce przemienione przez Boga jest w stanie przemieniać świat ku dobru.
Że to teizm jest sposobem na nędzę (moralną, duchową, także materialną, ekonomiczną), a nie ateizm (jako zablokowanie przed Bogiem serca; co nie jest wycelowane przeciwko niewierzącym, bo granica między wiarą i niewiarą przebiega przez każde ludzkie serce; ale co też nie jest łatwym usprawiedliwieniem ateizmu ani praktykowanego à la mode agnostycyzmu). Że konflikt z Bogiem jest przyczyną wszystkich nieszczęść człowieka. Że sprawa z Bogiem jest kluczem do naszych najgłębszych udręk. Że nie może być pokoju na ziemi, jeśli Bóg stracił dla ludzi znaczenie. Że kto myśli jak Bóg, myśli dobrze; kto mówi jak Bóg, mówi dobrze. Że konieczny jest przewrót kopernikański w każdym ludzkim życiu: Bóg jest Słońcem, ja – Ziemią.

To wszystko są cytaty bądź parafrazy jego własnych słów. To on pisał 33 lata temu w „Bogu Jezusa Chrystusa”: „(…) musi być mocno wypowiedziane podstawowe wyznanie: »Bóg jest«. Najpierw trzeba przywołać na pamięć święty majestat Tego, od którego wszystko pochodzi (…) Gdzie nie jest on dostrzegany, tam nie tylko traci wszelkie napięcie i wszelki sens dramat dziejów, dramat człowieczeństwa; tam również człowiek nie staje się coraz większy, lecz coraz mniejszy; nie jest on już przecież w świecie czymś »u góry«, lecz jedną z jego igraszek, w których świat wypróbowuje swoje własne możliwości – »nie rozeznanym jeszcze zwierzęciem« (Nietzsche)”.

To on pisał niedawno, w marcu, w liście do biskupów: „Najważniejszym priorytetem jest uobecnianie Boga w świecie i otwieranie ludziom dostępu do Boga. Nie do jakiegokolwiek boga, ale tego Boga, który mówił na Synaju; do tego Boga, którego oblicze rozpoznajemy w miłości, która daje się do końca (por. J 13,1) – w Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Prawdziwym problemem w obecnej chwili dziejowej jest to, że Bóg znika z horyzontu ludzi oraz że wraz z gaśnięciem pochodzącego od Boga światła ludzkość traci orientację, a niszczące skutki tego procesu stają się coraz bardziej widoczne. Prowadzić ludzi do Boga, do Boga, który mówi w Biblii: to właśnie jest obecnie najwyższy i podstawowy priorytet Kościoła oraz Następcy Piotra”.

Bardzo ważne: nie chodzi o to, żeby nasze było na wierzchu! Chodzi o dobro każdej siostry, każdego brata na tym świecie. Nie mamy nic większego do dania siostrom/braciom jak pokorna pomoc w drodze ku Bogu. Chrześcijaństwo jest odpowiedzialne nie tylko za swoich wyznawców, Kościół nie może być egoistą: Bóg jest dla wszystkich!!! Nie wolno Kościołowi zamykać Boga w zakrystii. Bo jeśli Kościół Boga (prawdy) nie głosi, to Go (ją – prawdę) właśnie stracił i nie jest Go (jej) godny.
Oczywiście w nauczaniu Benedykta XVI występują też te wszystkie elementy, które stanowią o integralności katolickiej doktryny i etyki: wiara, nadzieja, miłość, prawda, wolność, Kościół, sakramenty, modlitwa, cierpienie, radość, sumienie, zasady moralne etc. etc. Ale absolutne pierwszeństwo przypada prymatowi Boga. I to – powtórzmy za Papieżem – nie „jakiegokolwiek boga”, ale Boga z Synaju, Boga z krzyża, Boga wskrzeszającego Jezusa, Boga dającego Pocieszyciela, Boga Kościoła. W czasie pierwszej katechezy (27 kwietnia 2005 r.) wpisał w papieski program zdanie z reguły swojego świętego imiennika, Benedykta z Nursji: „Absolutnie nic nie przedkładać nad Chrystusa”. Niedawno przypomniał nieodzowność zasady św. Ambrożego: „Chrystus jest dla nas wszystkim”.

Dotknijmy go obelgą, bo nam niewygodny
Oto serce nauki Benedykta XVI: Bóg Trójjedyny. I tu też, w owym centralnym, newralgicznym punkcie, leży prawdziwa istota negowania Papieża i źródło jego cierpienia. Nie chodzi o cofnięcie ekskomuniki lefebrystów, o prezerwatywy w Afryce czy o liturgiczny tradycjonalizm. Albo o wydumane bądź faktyczne elementy konserwatywne w jego myśleniu. A jeśli już, to chodzi o nie trzeciorzędnie. I są one jedynie odpryskiem konfliktu zasadniczego, formą jego artykulacji. Bo tak naprawdę, pod dnem tych wszystkich zwarć, chodzi o Boga. To tego nie daruje nigdy szatan i jego akolici: bezkompromisowości głoszenia prawdy o Bogu – że Bóg jest i jest Bogiem. To jest najbardziej diabelskie z diabelskich pragnień: żeby Boga nie było, żeby o Nim zapomnieć, wziąć Go w nawias przy urządzaniu świata, przekreślić Go, zdyskredytować, wyciąć z ludzkiej świadomości i życia. Zastąpić bożkiem (jakimkolwiek: złotym cielcem kursu franka szwajcarskiego, joggingiem, emancypacją, sztuką, władzą, wolnością definiowaną jako samowola, majstrowaniem przy cudzie ludzkiego życia etc.). W sumie – własnym ego. Wszyscy, bez wyjątku, potrzebujemy nawrócenia. Od bożków do Boga.

Benedykt XVI ma odwagę (i czelność) rzucić w twarz potęgom współczesności tezę, której absolutnie głosić nie wolno pod najwyższą karą wykluczenia, cywilnej śmierci i wtrącenia do lochu dla oszołomów. Teza brzmi: „Modernizacja nie jest Bogiem; Bogiem jest jedynie Bóg”. Modernizacja jest dobra, jeśli służy dobru, czyli sprawie większej od siebie samej: sprawie z Bogiem. Tylko wtedy przyniesie ona człowiekowi dobro. Ale takich poglądów podważających sam fundament konstrukcji życia (budujemy na autonomii czy na zależności od Boga? Celem jest dobrobyt czy Bóg? Kto jest Słońcem, kto Ziemią?) się nie wybacza. A żeby można je bezpiecznie atakować, stępimy im ostrze i nazwiemy „fobią wobec współczesności”, a jego samego „nieludzkim pesymistą” i „rottweilerem Pana Boga”. „Nie lubi młodzieży”, „budzi trwogę”, „hamulcowy” i „pancerny”. Prawdy nie zniesie żadna bezbożna część naszego serca, ani naszego świata. Jak to było ze sprawiedliwym w Księdze Mądrości? „Dotknijmy go obelgą”, „bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga…” (Mdr 2,12–20). Nie zniesie; chyba – i to jest najgłębszym pragnieniem i celem papieskiej pracy i cierpienia – że chce się nawrócić…
Skala obłędu? Nieograniczona zapewne. Drobny przykład. James Martin SJ, redaktor katolickiego (! – J.Sz.) miesięcznika „America”: „Kiedy w kwietniu 2005 r., tuż po zakończeniu konklawe, Benedykt XVI wyszedł na balkon w Watykanie, ja miałem ochotę z jakiegoś balkonu skoczyć”. Rozumiem, że tak reagowali sekretarze PZPR 16 października 1978 roku, ale jezuita, po wyborze papieża? I po trzech latach dalszy ciąg wspomnień Martina: „Zacząłem odczuwać podziw lub nawet sympatię (! – J.Sz.) dla papieża, którego wybór kiedyś napełniał mnie rozpaczą” (! – J.Sz.; cytuję za M. Rittenhouse, „Tygodnik Powszechny”, 27.04.2008). Żeby nie było wątpliwości: krytyczne myślenie jest nie tylko dopuszczalne, ale konieczne w Kościele i wobec Kościoła – dla dobra Kościoła, dla dobra świata.

Także Papież nie jest nieomylny poza uroczystym nauczaniem w dziedzinie wiary i moralności. Ale jednak ważny jest styl, w jakim się to robi, jakieś fundamentalne poczucie proporcji, skromność (kim ja jestem? Że rezygnuję ze skoku z balkonu, a już odczuwam „nawet sympatię”???). Niestety, ostatnie miesiące pokazują, że przypadek amerykańskiego redaktora nie jest odosobniony. Starych i niemodnych cnót – przyzwoitości, cierpliwości, uważności, owoców kindersztuby – brakuje bardzo w publicznym dyskursie. W każdym razie zachowują wartość (rosnącą!) słowa Seewalda sprzed czterech lat: „Bóg zatwierdził swojego sługę Josepha Ratzingera jako namiestnika Jezusa Chrystusa na ziemi. Jeśli istnieje Duch Święty, to Jego wskazówka jest niedwuznaczna i bezsporna. Brzmiała: od teraz wszyscy przeciwnicy wieloletniego Stróża Wiary, o ile traktują jeszcze poważnie swój katolicyzm, mają pewien problem”.

Diabeł nie ma kolan
Jak rozwiązać ten „pewien problem”, którego lwia część polega na tym, iż papieskie słowa (i w ogóle jakiekolwiek pasterskie) najzwyczajniej nie odpowiadają mojemu dotychczasowemu myśleniu i moim oczekiwaniom? Rzadko obecna w publicznym dyskursie jest postawa następująca (namawiam do niej siebie i wszystkich słuchaczy Słowa): może to, co słyszę, a co jest pod prąd mojego myślenia i życia, to sygnał z bardzo wysoka, sygnał, który ma mi pomóc zmienić mój sposób myślenia na inny, nowy, może dopiero teraz zgodny z wolą Boga? Może głosem Papieża upomina się o mnie sam Bóg? Może trzeba zgiąć kark i uklęknąć? Bo co to znaczy – dla mnie, dla nas – że Bóg dał nam na ten czas i na te problemy właśnie Benedykta XVI? Czyż metanoia (po grecku „nawrócenie”) nie oznacza „zmiany sposobu myślenia”? Pisząc te słowa, myślę głównie o sobie jako ich adresacie, ale też dedykuję je wszystkim. I piszę to bardzo szczerze.
Diabeł nie ma kolan. Taką metaforę (prawda, że śliczną?) zawiera opis portretu szatana zawarty w jednym z apoftegmatów Ojców Pustyni. Niezdolność klęczenia, zgięcia karku, okazuje się zatem istotą diaboliczności (wyczytałem to w pismach kardynała Ratzingera, a jakże). Świat, który zbudowaliśmy, cierpi na przerażający deficyt pokory. Pewien rodzaj buty i arogancji uchodzi wręcz za element prawdziwego wyzwolenia. Krytycyzm wobec Kościoła jako wyraz miłości Kościoła? Owszem, nieraz tak bywa, i również tą drogą Bóg dociera ze swoim Słowem do ludzkich serc. Ale warto przemyśleć tych kilka zdań sprzed 40 lat, zdań przyszłego Papieża: „Gdy krytyka Kościoła nabywa złośliwej goryczy, w gruncie rzeczy działa zawsze ukryta pycha, która dziś zaczyna się już stawać nagminna. (…) Ludzie prawdziwie wierzący nie przywiązują wielkiej wagi do walki o odnowę form kościelnych. (…) Kościół bowiem najbardziej jest nie tam, gdzie się organizuje, reformuje, rządzi, tylko w tych, którzy po prostu wierzą i w nim przyjmują dar wiary, stający się dla nich życiem. Tylko ten, kto doświadczył, jak – mimo zmiany swych sług i swych form – Kościół dźwiga ludzi, daje im ojczyznę i nadzieję, ojczyznę, która jest nadzieją: drogą do życia wiecznego, tylko ten, kto tego doświadczył, wie, czym jest Kościół, zarówno niegdyś, jak i obecnie”.

Jasne, że Kościół ma za co przepraszać Boga i ludzi, i Jan Paweł II około roku 2000 zrobił w tej kwestii niemało, pokornie i słusznie. Ale ostateczna prawda o grzechu i świętości Kościoła sięga prawdy mojego serca, i najtrafniej wyraża ją fragment mszalnej modlitwy o pokój: „Nie zważaj na grzechy nasze, ale na wiarę swojego Kościoła”. Ta modlitwa nieraz dziś przybiera formę przewrotną i brzmi w niejednych ustach tak: „Nie zważaj na grzechy Kościoła, ale na moją wiarę” – która to inwersja stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla prawdy, dla wiary, dla serca… O tym również uczy Benedykt XVI.

Nie jest sam
Chcieć cierpieć dla prawdy i miłości, nie wyć z wilkami, proponuje w „Jezusie z Nazaretu”. Jest w filmie Wieczyńskiego „Popiełuszko. Wolność jest w nas” scena, kiedy to ks. Jerzy, już zaszczuty i osaczony przez ubecję, przytula się w jakiejś ostatecznej samotności do pralki „Frania” i spazmatycznie szlocha. Genialna scena. Jeśli ktoś odważy się na tę skalę czystości i jednoznaczności sprzeciwić Złemu i złu – pozostanie najstraszliwiej samotny. Tak było z Jezusem. Myślę, że sytuacja duchowa Benedykta XVI jest – w swej istocie – analogiczna. Ale właśnie na takie okazje ma Papież swój ukochany cytat z pism średniowiecznego teologa Wilhelma z Saint-Thierry: „Kto jest z Bogiem, ten nigdy nie jest mniej samotny niż wtedy, kiedy jest sam”. I przypomina w „Spe salvi”, że współcierpiący z nami Bóg jest Pocieszycielem samotnych. Po łacinie „pocieszenie” to consolatio, czyli „bycie-razem w samotności”, która tym samym przestaje być samotnością. Bóg jest zawsze blisko, najbliżej. Tego Ci życzymy, Ojcze Święty. Bo i my, Twój Kościół, Twoja rodzina, nie jesteśmy daleko od Ciebie i Twojego krzyża. Wiedz o tym.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Czy wiesz, ze...

...Synowie sw. Franciszka wspolnie obchodza Jubileusz 800 lecia zatwierdzenia Reguly. W tych dniach w Asyzu odbywa sie Kapitula Namiotow, na ktorej zgromnadzeni sa Bracia wszystkich galezi. W programie Kapituly m. in konferencja o. Raniero Camtalamessa wyglosil oraz audiencja u Ojca Swietego w Castel Gandolfo, podczas ktorej genaralowie odnowia swoje sluby.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Powódź w okolicach Kalwarii

Powódź na Podkarpaciu; woda zalała kilkadziesiąt domów

Wzrosła liczba podtopionych gospodarstw w gminie Fredropol i Bircza w powiecie przemyskim na Podkarpaciu. Łącznie już 56 domostw jest podlanych wodą - w tym 30 w rejonie Birczy. Ciągle istnieje zagrożenie dalszego przyboru lokalnych potoków, bowiem miejscami nadal pada deszcz.

Na miejscu interweniują strażacy - jednak z powodu opadów nie wszędzie można już wypompowywać wodę z podtopionych gospodarstw. Teraz w przemyskiem przybrane wody potoków z rejonu Birczy spływają w kierunku kolejnych miejscowości. Pierwsza po drodze jest Leszczawka. Unormowała się natomiast sytuacja w powiecie sanockim. Jedynie w Tyrawie Wołoskiej na rzeczce Tyrawka ciągle podniesiony jest poziom wody. Sytuacja w tym rejonie jest monitorowana.

Jak powiedział dyżurny Wojewódzkiego Stanowiska Koordynacji Ratownictwa Stanisław Cyprys, osoby ewakuowane zostały prewencyjne. - Na miejscu pracuje kilkudziesięciu strażaków, którzy m.in. umacniają wały przeciwpowodziowe - dodał Cyprys.

Swiadek Zmartwychwstałego

Od tego DNIA wielu spotkało Jezusa. Zywego Jezusa.
Jednym z współczesnych świadków Zmatrwychwstałego Jezusa jest Paul Badde, niemiecki dziennikarz. Zachęcamy do zapoznania się z wywiadem z tym Swiadkiem. U nas mały fragmment. Całość znajdziecie tu:
http://www.goscniedzielny.wiara.pl/index.php?grupa=6&cr=0&kolej=0&art=1239376197&dzi=1104781054&katg=

lub tez w swiatecznym numerze Goscia Niedzielnego 15(2009) (dostepny na stronach wiara.pl). W numerze tez artykul Marcina Jakimowicza, jak tez o. Augustyna Pelanowskiego, stałych felietonistów, czy jak to nazwać - Gościa.

Bóg pisze mój biznes plan
Rozmowa z Paulem Badde

O dziennikarstwie na klęczkach, uzdrowieniach w Manoppello i o powrocie oblicza Boga z Paulem Badde rozmawia Jacek Dziedzina

Jacek Dziedzina: Jest sobota, 7 rano, jesteśmy zmęczeni po podróży, a Ty wyciągasz nas na Mszę do jakiegoś rzymskiego klasztoru... Pewnie jeszcze na Różańcu zostaniemy. Czy to normalne u niemieckich dziennikarzy?
Paul Badde: – Nie, to nie jest normalne. Nawet dla katolickiego dziennikarza. W Radiu Watykańskim jedna z osób powiedziała mi, że jestem za bardzo katolicki.

Bo codziennie chodzisz do kościoła?
– Na Mszy nie jestem każdego dnia. Za to częściej odmawiam Różaniec. Ale nie zawsze tak było. Do 50. roku życia robiłem wszystko, tylko nie modliłem się na różańcu. Teraz go odkryłem i on odmienił moje życie, moją pracę.

Zaczynałeś w piśmie satyrycznym, potem byłeś wziętym publicystą w Niemczech i korespondentem zagranicznym. Nagle zacząłeś pisać o kawałku jedwabiu, ogłaszając całemu światu, że przedstawia odbicie twarzy Jezusa zmartwychwstałego. Nie bałeś się, że ryzykujesz karierę?
– Obowiązkiem dziennikarza jest pisanie o prawdzie i rzeczywistości. A nie ma niczego bardziej realnego niż Jezus i to, co się wydarzyło 2000 lat temu: Bóg stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał.

I co na to koledzy po fachu?
– Jestem wystarczająco stary, żeby nie przejmować się tym, co myślą inni. I uważam, że to Różaniec jest narzędziem, które zbliża nas do rzeczywistości. Ja potrzebuję Różańca bardziej nawet niż mojego komputera. Byłem już chyba wszędzie jako dziennikarz, odniosłem sukces w tym zawodzie, ale to Różaniec zmienił moje życie. Każdy dziennikarz, kiedy zaczyna pisać, chce być zapamiętanym, chce mieć wielkie nazwisko, zostać powieściopisarzem, Dostojewskim! Ale nawet gdybym napisał najlepszą powieść, kiedyś wszyscy by o mnie zapomnieli. A historia całunu z Manoppello pozostanie. Nie twierdzę, że to ja dokonałem tego od-krycia. Ale udało mi się dotrzeć do ludzi, którzy ten całun odkryli, zbadali, uwierzyli. O tym będzie się już mówić zawsze. I o mnie ludzie będą do końca pamiętać w swoich modlitwach. Nie trzeba się przejmować tym, co koledzy mówią, nawet katoliccy koledzy. Oni też czasem pokazują palcem z ironicznym uśmiechem: to ten od relikwii.

sobota, 11 kwietnia 2009

Zycie!

NIECH JEZUS UMACNIA TWOJA NADZIEJE, ZE ZAWSZE JEST SZANSA!
NIE MA RZECZY NIEMOZLIWYCH, TYLKO TRUDNE!!! JEZUS JEST Z NAMI ZYWY!!!

piątek, 10 kwietnia 2009

Nasz Pan!

Ron Tesoriero: Napisałem książkę „Reason to believe”. Jej rdzeń stanowi historia, która moim zdaniem będzie miała szczególne znaczenie dla Kościoła. Wydarzyła się ona w Buenos Aires w Argentynie, gdzie kard. Jorge Bergoglio poprosił profesora, z którym współpracuję, o zbadanie konkretnej sprawy. Chodzi o wydarzenie z parafialnego kościoła w Buenos Aires. Księdzu, który dopiero co skończył odprawiać Mszę, powiedziano, że na podłodze tego kościoła leży porzucona hostia. Podniósł ją z zamiarem spożycia, jednak widząc jej stan, umieścił ją w naczyniu z wodą i włożył do Tabernakulum. I po dwóch czy trzech dniach zauważył, że hostia zmieniła się w jakąś krwistą substancję, która w ciągu następnych kilku dni jeszcze się powiększyła. W książce zamieściłem zdjęcia ukazujące, że przemiana hostii jest nadzwyczajna: zmieniła się w krwistą, wręcz gęstą substancję. To robi wrażenie.

Kościół zdecydował się podjąć badanie. Pozwolono mi udokumentować pobieranie próbki i przyłączono do grupy, która organizowała badanie tego wycinka. Podsumowując tę historię: substancja okazała się ciałem i krwią, z obecnością ludzkiego DNA. Znamienne, że ten fragment ciała został zidentyfikowany. Amerykański patolog wyspecjalizowany w kardiologii, patrząc w mikroskop, oświadczył: „Mogę dokładnie powiedzieć, co to jest. Materiał ma pochodzenie ludzkie, jest to ciało, a konkretnie część mięśnia sercowego odpowiedzialnego za skurcze serca. I jest to ciało żywe. Mogę coś jeszcze dodać: wokół tkanki jest bardzo wiele białych ciałek. Można to wytłumaczyć dwoma racjami. Pierwsza: to serce żyło w chwili pobierania wycinka. Mówię, że serce żyło, gdyż normalnie białe ciałka obumierają poza żywym organizmem, potrzebują organizmu, aby je ożywiał. I ich obecność wskazuje, że substancja żyła w chwili pobierania próbki”. Dalej, powiedział też, że te ciałka wniknęły w tkankę, co może znaczyć, że to serce cierpiało – np. jak ktoś, kto ciężko był bity w okolice klatki piersiowej.

Proszę sobie wyobrazić, jak to jest, gdy jest się w pokoju z naukowcem, który to mówi, nie wiedząc, skąd jest materiał, a my wiemy o pochodzeniu badanego wycinka. Na Światowe Dni Młodzieży do Sydney przywieźliśmy dokumentację przekazaną przez tego księdza. Przybył i on sam, aby dać świadectwo, że do naczynia włożył normalną hostię, tyle że konsekrowaną. A naukowo udowodniono, że substancja wyjęta z naczynia jest ciałem i krwią. Pomyślmy o tym przez chwilę. To nie jest moje przekonanie czy tego księdza: to jest zdanie naukowca.

Z naukowego punktu widzenia ogromne znaczenie ma fakt, że coś takiego się wydarzyło. Żyjemy w świecie bardzo zależnym od nauki. A nauka twierdzi, że może wytłumaczyć każdy obszar naszego istnienia. W ogólnym przekonaniu cuda się nie zdarzają, ponieważ nauka jest bardzo rygorystyczna i zawsze zostawia furtkę, że jeżeli nie ma czegoś dziś, to nie znaczy, że jutro się to nie zdarzy. Jak dotąd nie ma jednak wytłumaczenia, w jaki sposób kawałek chleba może się zmienić w ciało i krew.
W prezentacji na Światowych Dniach Młodzieży w Sydney opowiedzieliśmy, jak nauka dowiodła tego, co wyznajemy wiarą: że podczas Mszy ofiarowany chleb przemienia się w Ciało Chrystusa. Dzisiejsi katolicy różnie patrzą na przeistoczenie. Moim zdaniem nie każdy wierzy, że to jest prawdziwe Ciało i Krew Chrystusa. Większość ludzi uznaje obecność Chrystusa w Eucharystii, ale w sposób symboliczny, a nie realny. Ten naukowy dowód natomiast wskazuje nam, że Ciało i Krew w Eucharystii nie są symboliczne, są rzeczywiste, tak jak nauczał Jezus Chrystus. Ukazując to, chcemy zachęcić do pełniejszego rozumienia, że Jezus jest rzeczywiście obecny pod postaciami Chleba i Wina. Nie możemy Go zobaczyć, ale On widzi nas. To właśnie są postacie, które wybrał, aby pozostać z nami do końca czasów. Wydaje mi się, że kiedy ludzie pojmą wartość tego, że Jezus jest prawdziwie obecny i że mają z Nim naprawdę bezpośrednią relację – to zmieni rozumienie Mszy i Eucharystii.

Czy mnie to osobiście dotknęło? Oczywiście. Pierwsza sprawa, która uderza, to fakt, jakie miałem szczęście, zostając włączony w tę sprawę. Pamiętam, kiedy pierwszy raz zaczynałem badać mistyczne doświadczenia w Kościele, kiedy w pokorny sposób zaczęło się moje poszukiwanie. Jestem prawnikiem. Kiedyś do mojego biura przyszedł ksiądz. Wówczas nie praktykowałem wiary. I opowiedział mi, jak się modli, by stała się rzecz niemożliwa. Chciał kawałek ziemi na kościół. Umieścił tam jakiś obrazek i modlił się z nadzieją na cud. I okazało się, że cud się stał. Osoba, która była właścicielem tej ziemi, przyszła do mnie następnego dnia, mówiąc, że chce się jej pozbyć za bezcen. I wtedy zrozumiałem, że jeżeli ludzie się modlą o to, co niemożliwe, to się to staje.

Czy to przypadek, czy raczej Bóg wysłuchuje i działa? Zacząłem wyszukiwać wydarzenia z historii, gdzie Bóg w jakiś sposób interweniował. Czytałem o Fatimie, o znanym z cudu eucharystycznego Lanciano we Włoszech. I mówiłem sobie: jakie to cudowne, że kawałek chleba stał się Ciałem i Krwią, że od IX w. po dziś dzień istnieje. Myślałem: jak fascynującą rzeczą byłoby uczestniczyć w badaniach tego cudu, jak wielką sprawą byłaby możliwość opowiedzenia tej historii, że jest prawdziwa. I zostało mi to dane. Właśnie teraz to robię. Mam przywilej i możliwość, które podejmuję również w poczuciu odpowiedzialności. Myślę o odpowiedzialności za głoszenie prawdy o tym, co widzieliśmy, co badaliśmy. Chcę też pomóc przedstawić to Kościołowi w taki sposób, aby miało to znaczenie i by można było z tego korzystać.

Takich historii jest wiele. Zrobiliśmy film dokumentalny o Eucharystii w znacznej mierze oparty na tych naukowych odkryciach dotyczących wydarzenia z Argentyny. Chodzi nam o to, aby przedstawić zwłaszcza tym katolikom, których wiara osłabła, naukę Kościoła o Eucharystii. Prezentowaliśmy ten film w kilku miastach Australii. Towarzyszył mi przy tym człowiek, który przez lata był prawdopodobnie najważniejszym australijskim dziennikarzem: Mike Willesee. On się nawrócił, pracując nad jedną z tych historii. Kiedyś prezentowaliśmy ten film o Eucharystii w Adelajdzie dla około dwutysięcznej publiczności. Jak zwykle, zapytaliśmy po projekcji, czy ktoś ma jakieś pytania. Podniósł się pewien człowiek. Był bardzo poruszony, mówił z wyraźnym wzruszeniem: „Jestem niewidomy. Wiedziałem, że ten film to coś wyjątkowego. I modliłem się: Jezu, proszę, pozwól mi ten film zobaczyć”. I kiedy skończył tę modlitwę – jak mówił – odzyskał wzrok. Był w stanie widzieć ten film od pierwszej sceny do końcowych napisów. Potem znów stracił wzrok. Dodał, że to doświadczenie było tak mocne, że nie wie, co byłoby dla niego lepsze: to, że odzyskał wzrok na te 30 minut, czy też odzyskanie wzroku na zawsze.

Dla mnie było to wyjątkowo ciekawe zdarzenie. Ten niewidomy był w stanie opowiedzieć, co w filmie widział. Mówił o jednej konkretnej scenie, która szczególnie zapadła mu w serce. Chciałbym dodać, że kiedy realizowaliśmy ten film, nakręciliśmy dużo różnego materiału: np. ludzi przyjmujących Komunię czy młodzież odpowiednio ubraną i przystępującą do Komunii z godnością. Kiedy filmowaliśmy dzieci, była wśród nich jedna dziewczynka. Pamiętam, że ostrość kadru była doskonała, światło idealne, wyraz twarzy świetny. Uchwyciłem moment, kiedy przyjmowała Komunię na język. To było piękne ujęcie i pomyślałem, że w filmie będzie ważne. I ze wszystkich ludzi, którzy film widzieli, a było ich tysiące, tylko ten ślepy człowiek zwrócił uwagę na wyjątkowość tej sceny. Dla mnie to ewidentny dowód, że on ten film widział.
Wydaje mi się, że jeżeli dzieje się cud, to następne pytanie powinno być: dlaczego? Jeżeli jest to znak od Boga, jeżeli Bóg pozwala hostii krwawić i objawia, że jest to mięsień serca, to musi być jakiś powód. Bóg nie robi rzeczy bez powodu. Jeżeli to jest od Boga, to ma być pomocą dla naszej wiary. Ja już z doświadczenia wiem, że wielu ludzi wróciło do Boga po zetknięciu się z tymi historiami. I tak sobie to tłumaczę, że Bóg je nam daje, aby umocnić naszą wiarę. Nie sądzę, że powinniśmy się ich wstydzić, jeżeli są prawdziwe. Niektórzy ludzie mają bardzo mocną wiarę i ich nie potrzebują. Ale jest wielu innych, jak chociażby ja sam, który potrzebuję zachęty, dodania odwagi. Dopiero poprzez te poszukiwania i analizowanie tych historii dokonała się we mnie wewnętrzna przemiana w rozumieniu Eucharystii.

Wydaje się, że ludzie są zawstydzeni taką koncepcją cudów, ale przecież w Kościele jest wielu świętych, których heroiczności Kościół dochodził w procesach kanonizacyjnych, pytając o działanie Boga w ich życiu. Cuda nie są wierze katolickiej obce. Nie powinniśmy się więc dziwić, że się dzieją. Ciekawe, że wielu z nas chce wiedzieć, że takie rzeczy są możliwe. A jeżeli są możliwe – to daje nam to zupełnie inną perspektywę życia, niż ta odczytywana z gazet, według których właściwie Boga nie ma.

W swej pracy odkryłem, że ludzie są głodni Boga. Potrzebują czegoś, co pozwoli im wyjść ponad negatywizm naszego świata głoszącego, że Bóg nie istnieje, nie działa, nie odpowiada. Gdy rozmawiałem z ludźmi w czasie tych poszukiwań, zauważyłem, że nie wstydzą się mówić, ile radości daje im fakt, że Bóg odpowiada na modlitwy. Choćby przypadek tego niewidomego, który prosił Boga, aby pozwolił mu ten film zobaczyć i rzeczywiście go widział – dla mnie to ma ogromne znaczenie. Bóg musiał tam być, skoro go wysłuchał. Ślepy nie modlił się niczym dziad do obrazu. Prosił Boga i cud się stał. Bóg odpowiedział.

Ja nie wyszukuję cudów. Jednak kiedy one się zdarzają i Kościół je uznaje, to mamy prawo o nich mówić. Wydaje mi się, że Bogu to się podoba. W książce piszę więc o tym współczesnym przypadku. Sądzę, że jest to historia ważna, dzięki której wiara ludzi się umocni. To nie jest tak, że gonię za cudami. Ale kiedy się dzieją i jestem w nie w jakiś sposób włączony, to mam obowiązek o nich mówić.

Wysłuchał i spisał Józef Polak SJv

wtorek, 7 kwietnia 2009

Noc i dzień

W rzymskiej bazylice odbędzie się 7 kwietnia prezentacja książki „Biblia: noc i dzień” pod redakcją Giuseppego De Carli i Eleny Balestri. Głos w dyskusji wokół publikacji zajmie również abp Gianfranco Ravasi, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury. Podczas prezentacji wystąpi grupa tańca liturgicznego „Holy Dance”, w której główną tancerką i choreografem jest siostra Nobili. Anna Nobili, która przez 20 lat była striptizerką i tancerką w nocnych klubach, zatańczy 7 kwietnia w rzymskiej bazylice Świętego Krzyża Jerozolimskiego. Nobili nawróciła się pod wpływem wizyty u grobu św. Franciszka w Asyżu i wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Pracownic Domu Świętego w Nazarecie. 38-letnia dziś tancerka nazywa siebie obecnie „baletnicą Pana Boga”.

„Tamte noce były ciemne, wypełnione złem, seksem i narkotykami” – powiedziała zakonnica o swoim poprzednim życiu w wywiadzie udzielonym gazecie „La Repubblica”. Swoje doświadczenie w Asyżu przyrównała do nawrócenia św. Pawła w drodze do Damaszku. Jak wyznała, u grobu św. Franciszka doświadczyła Bożej obecności.

„Szefowi oznajmiłam, że znalazłam nowy, najczystszy skarb – Boga” – wspomniała siostra Nobili swoje zerwanie z dotychczasową pracą. „Moje życie się zmieniło, odrodziłam się na nowo. Nigdy nie zrezygnowałam z tańca, lecz teraz tańczę dla Boga” - oznajmiła.

kw (KAI/Cathnews)/Rzym
| 1

piątek, 3 kwietnia 2009

Święty Franciszek i Karol Wojtyła

Fragment książki ”Wiara ze słuchania. Kazania starosądeckie 1980-1992” księdza Józefa Tischnera. Wydawnictwo: Znak. Kultura i Ewangelia

Kazanie wygłoszone 4 października 1981, gdy w Kościele obchodzi się wspomnienie świętego Franciszka z Asyżu.

Tak się złożyło, że formularz Mszy dzisiejszej jest poświęcony postaci świętego Franciszka. Otóż mam takie wspomnienie, związane zarówno ze świętym Franciszkiem, jak i z obecnym Ojcem świętym, którym chciałbym się dzisiaj z wami podzielić. Otóż w roku 1952, może trzecim, zaszła u nas na wydziale teologicznym w Krakowie taka sytuacja, że zmarł profesor wykładający etykę społeczną . Wykłady po tym profesorze miał objąć młody wówczas doktor teologii, ksiądz Karol Wojtyła.

Właściwie do tych wykładów nie był wówczas dobrze przygotowany. Przedmiotem jego zainteresowań było co innego. Doktorat zrobił ze świętego Jana od Krzyża, a zatem z mistyki. Tymczasem przyszło mu wykładać etykę społeczną. Często tak się w życiu dzieje, że człowiek musi robić nie to, co potrafi najlepiej. Musiał się do tych wykładów z dnia na dzień przygotowywać. I śmiał się, że jest od swoich studentów mądrzejszy tylko o jeden wykład. Otóż pisał te wykłady, dawał nam skrypt maszynowy, żeby się łatwiej było uczyć, ale pewnego dnia – było to właśnie w dzień świętego Franciszka – odłożył skrypt i zaczął mówić od siebie. Mówił mniej więcej w ten sposób: my tutaj, na tych wykładach, dużo mówimy o ekonomii, o polityce, dużo mówimy o gospodarce, o krążeniu towarów, jak gdyby to wszystko było najważniejsze. Tymczasem dzień dzisiejszy, dzień świętego Franciszka z Asyżu, mówi nam, że nie to jest najważniejsze. Świat – mówił doktor Karol Wojtyła – stoi na głowie, bo to, co naprawdę cenne, ceni najmniej, a to, co mało cenne, stawia na szczycie wartości. A cóż jest najcenniejsze? Najcenniejsze jest ubóstwo. Gdzie jest ubóstwo, tam jest wolność. Powtórzył to kilka razy: gdzie jest ubóstwo, tam jest wolność!

Do dnia dzisiejszego pamiętam właśnie ten wykład, podczas kiedy wszystkie inne, do których tak się przygotowywał, jakoś już mi uleciały z pamięci. Było to w czasach, kiedy Kościół stracił swoje ziemskie i nieziemskie majątki, gdy Kościół musiał płacić olbrzymie podatki, w czasach, w których wielu księży sądziło, że są właśnie dlatego ciężkie, bo są czasami ucisku nie tylko politycznego, ale i gospodarczego. Karol Wojtyła odkrył wtedy, że prawdziwa wartość chrześcijaństwa, prawdziwa szansa chrześcijaństwa leży właśnie nie gdzie indziej, ale w ubóstwie. I zakończył ten wykład powiedzeniem, że ponieważ świat stoi na głowie, potrzeba, aby chrześcijanie z powrotem ten świat z głowy postawili na nogi. Kiedy dzisiaj patrzymy na jego działalność, często wydaje się nam, że rzeczywiście stawia ten świat z powrotem na nogi

Beatyfikacja coraz blizej

2009-04-03 10:00:28
Watykan: Kardynałowie rozpoczną dyskusję o cudach Jana Pawła II
Polska/k

Prawdopodobnie jeszcze w kwietniu kolegium kardynalskie rozpocznie dyskusję nad posito, kluczowym dokumentem procesu beatyfikacyjnego, który zawiera m.in. dokładny życiorys Jana Pawła II i świadectwa jego cudów, informuje "Polska"
Watykańska Kongregacja ds. Kanonizacyjnych przeanalizuje m.in opis cudu uzdrowienia francuskiej zakonnicy Marie-Simon-Pierre, jaki dokonał się dzięki wstawiennictwu Jana Pawła II. Dokument z opisem cudu przekazał w ubiegłym tygodniu ks. Stanisław Oder, postulator procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II.

Efektem dyskusji kardynałów będzie wydanie dwóch dekretów. Pierwszy, o heroiczności cnót papieża, a drugi o cudzie, który się wydarzył za jego sprawą. Oba dokumenty trafią na biurko Benedykta XVI, który ostatecznie podejmie decyzję i wyznaczy datę wyniesienia Jana Pawła II na ołtarze, podaje "Polska"

Proces beatyfikacji Jana Pawła II rozpoczął się w Krakowie 28 czerwca 2005 roku. Zezwolenie na jego rozpoczęcie to jedna z pierwszych decyzji Benedykta XVI, który zrobił to już 3 tygodnie po tym, jak sam został papieżem.

Świadkami na etapie krajowym, przesłuchiwanymi przez biskupa Tadeusza Pieronka, przewodniczącego komisji beatyfikacyjnej, byli polscy politycy: Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Kwaśniewski oraz gen. Wojciech Jaruzelski.

Choć ich zeznania są tajne, wiadomo, że opowiadali o tym, jak wielki miał wpływ Jan Paweł II na przemiany polityczne w Polsce.

Już dziś można powiedzieć, że proces beatyfikacyjny Jana Pawła II może być najszybszy w historii Kościoła, zauważa "Polska." Benedykt XVI odstąpił bowiem od zwyczajowego wymogu czekania 5 lat od śmierci do wszczęcia procesu. Beatyfikacji Jana Pawła II nadano w Watykanie uprzywilejowany status.

Jak dotąd najszybszy proces beatyfikacyjny w najnowszych dziejach Kościoła, trwający sześć lat, dotyczył Matki Teresy z Kalkuty.