Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

środa, 1 października 2008

List z maszyny - cd

Kamasze i pomnik

– Czasem przychodził do kaplicy i zwierzał się ministrantom, jak to było z malowaniem obrazu Jezusa Miłosiernego przez Kazimirowskiego w Wilnie. Zakładał wtedy albę i pozował malarzowi – pokazuje obraz w ołtarzu kaplicy Józef Matysewicz. – Chrystus na obrazie ma jego ręce. Teresa Matysewicz poznała księdza podczas odmawiania Różańca w kaplicy: – Jedna siostra, taka raptuska, kazała mi poprowadzić Różaniec za zmarłych, ale odmówiłam, bo nie wiedziałam, jak to się robi. Ksiądz wyszedł z konfesjonału: „Dziecko, ja cię nauczę” i zabrał mnie na spacer. Wtedy ulica Poleska była jeszcze taką polną drogą, trzy razy nią przeszliśmy i już wiedziałam, jak to się robi. Do kaplicy i sióstr Świętej Rodziny, a teraz Jezusa Miłosiernego zawsze przychodzili potrzebujący wsparcia. Pani Teresa była świadkiem, jak ksiądz oddał swoje świeżo kupione buty bezdomnemu, który przyszedł po prośbie w szmatach owiniętych na nogach. – Gdy jedna z sióstr zaczęła narzekać, co zrobił, on spokojnie odpowiedział: „Ja mam buty, a on ich nie miał…”. I został w swoich starych kamaszach. – Tu dotąd zaglądają wierni, którzy przychodzili za czasów ks. Sopoćki – opowiada s. Dominika Steć. – Niektóre twarze można rozpoznać na zdjęciach z tamtych czasów, tyle że dziś są zmienione przez czas. Kiedy w sierpniu odsłonięto przed domem zakonnym pomnik księdza, wielu znających go komentowało: „Takiego go pamiętam w chwili zadumy”.

Czerwony konfesjonał

Dom, w którym zachował się pokój księdza, zbudowano w 1881. Taki dworkowy, z autentycznym parkietem, po którym ks. Sopoćko pod koniec życia chodził, szurając nogami – opowiada siostra. – „Gdzie poszedł?” – pytały siostry, troszcząc się, czy nie zasłabł, kiedy nie było słychać jego kroków. „Gdzie poszedł, to poszedł” – odpowiadał żartem. Tu przywieziono meble z ul. Złotej, ale przed przeprowadzką na ostatnie miejsce zamieszkania ksiądz wszystko rozdał. – Część poszła do rodziny, część do sióstr do Myśliborza, reszta do seminarium – mówi s. przełożona. Dziś stoją tu dwa biurka. – Jedno ze śladem dna szklanki, bo zalał wrzątkiem ziółka i poszedł komuś otworzyć drzwi, a potem zapomniał, że zostawił szklankę na blacie – rekonstruuje wydarzenia s. Dominika. – Konfesjonał do dziś stojący w kaplicy też pamięta księdza. Ustawiały się przed nim takie kolejki chętnych do spowiedzi, że robił się czerwony – pamiętają Matysewiczowie. A przed wejściem do domu zakonnego widnieją słowa ks. Sopoćki: „Głosić Ewangelię to nie znaczy mówić, że ludzie mają się nawrócić, ale że Bóg jest dobry dla grzeszników” . – Ksiądz jest święty, bo gdyby nie on, nie wiadomo, jak by się skończył wypadek w 1989, kiedy wykoleił się pociąg wiozący cysterny z chlorem na Białoruś – mówi z przekonaniem Józef Matysewicz. – Właśnie w tym miejscu lubił spacerować i odmawiać brewiarz. Eksperci mówili, że gdyby cysterny pękły, w promieniu 3 km zamarłoby życie. Tak się nie stało, wierzymy, że to jego zasługa. I ten dom zakonny też przetrwał.

Wiecej na wiara.pl

1 komentarz:

Maciek pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.