Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

piątek, 12 listopada 2010

Kaktus

Moj najlepszy kumpel z pszedszkola zawsze mi powtarzal: Dajek! Life is brutal and full of zasackas! Kurda felek, nigdy nie wyczaisz, co ukrywa zycie za zakretem. W poczatkach mojego podbijania Ameryki Pld;) zostalem wyslany z "mission impossible" do Boliwi. Droga trwala trzy dni autobusami. Po po dlugim czasie przebywania w Paragwaju jawila sie perspektywa ujrzenia gor! A gory kocham baaardzo! W Paragwaju najwyzszy szczyt ma 480m npm! Porazka full wypas! No i uwielbiam jezdzic z ludzmi autobusami, szczegolnie tutaj, gdzie panuje total spontan. Ludzie przewoza, co sie da. Widzialem jak przeciagali cala sypialnie! Lozka, lustra, pierzyny, total gadzet! Mozna wtedy obczaic ich codziennosc, pogadac, byc poprostu blizej. Po trzech dniach, zrabany jak kon po westernie, wyladowalem w Cochabamba (Kociabamba). Miasto polozone w gorach na ok. 3000m npm. Gorskie widoki i powietrze powalily bez walki. Szarpalo strasznie, aby wyruszyc na szczyty, no ale czekala robota. Po wypelnieniu misji, jak zglodnily lew wypalilem pokonac najblizszy szczytok, 5000m npm., z herbata z koki w termosie, nie zawodna na wysokosci. Wspinaczka byla dosyc trudna, przepasci i urwiska, ale o to chodzilo. Przedostania sciana, trudna bo nad wodospadem. Nie moglem myslec, ze nie ma zapezpieczenia, bo bym umarl. Uff, juz jest pokonana, 4000m npm, troche czuc wysokosc. Podszedlem dalej pokonujac lekkie wsniesienie i szok! Patrzymy na siebie i nie mozemy uwierzyc! Ja i krowa, krowa i ja! 4050m npm! Co to bydle tu robi?! Grupka kobiet indianski na moj widok spitolila za krzaki, nikt ich tu nie odwiedza. Spokojnie przeszedlem obok chaty z cegiel blotnych wypalanych na sloncu. Po ochlonieciu, wspinamy sie dalej. Juz jest, zadziabisty widok, wolnosc i wiatr!!! Kolysze sie cisza, rozmawiamy z Lordem, tak, to juz jest moj raj! Czas uciekl jak wariat, po sloncu widze, ze cza wracac i beda problemy, bo pozno. Na lapu capu wybieram skrot, z nadzieja, ze sie uda. Na poczatku schodzenie szlo git az... ja piernicze potworna przepasc nad kanionem! 15 minut trwa obczajanie wariantu, dezycja schodzimy strona, gdzie od czasu do czasu rosnie kaktus. Tempem zolwia, krok po kroku.... polowa zejscia za soba, pod stopami ok 300m. Nagle lup, obsuna sie kamien, lece.... tego uczucia nie zapomne nigdy. To koniec, nie mam szans przezycia upadku na wystajace glazy kanionu, serce osiaga 1000 obrotow na sekunde, krew zmrozona, w myslach.... w ostatniej chwili dostrzeglem kaktus, desperackim ruchem rzucilem mu sie w ramiona, chwycil!!! Kolo uratowal mi zycie! W ogole mi nie przeszkadzalo, ze jego objecie bylo tak krwiozerczo kujace! Gdy wrocilem w nocy do bazy, nie moglem ochlonac i zapomniec kaktusa:)! Life is brutal & full of zasackas;)