Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

czwartek, 14 czerwca 2012

Świadectwo o. Konrada

Kiedy umarł Ojciec Święty, chodziłem po korytarzach watykańskich, wypełniając nadal swoją funkcję ceremoniarza i płakałem. Chyba pierwszy raz w moim dorosłym życiu nie wstydziłem się łez. Ale były to łzy nad samym sobą: – że nie jestem taki jak On, – że nie jestem świętym kapłanem, – że nie jestem całkowicie oddany Panu Bogu, – że nie jestem po prostu Totus Tuus. To niesamowite. Miliony ludzi są przekonane, że znały Jana Pawła II z bliska – że znały Go osobiście. Kiedy cierpiał, odchodził, umierał, świat się zatrzymał, zapłakał, przyklęknął. I nie dziwię się temu. Bo Papież reprezentował Boga całym sobą. Dlatego ludzie tak bardzo się spieszyli, aby się z Nim spotkać. Bo kto do Niego przychodził, spotykał Chrystusa. Oto tajemnica Jego świętości – całym sobą reprezentować Boga. Proces przygotowujący orzeczenie świętości to nic innego, jak świadectwo wielu osób o tym, że Jan Paweł II wybrał Boga, że ogołocił samego siebie z tego wszystkiego, co nie jest Bogiem, że zrezygnował ze swojej woli, ze swych słabości, skłonności, kaprysów, fantazji… Że uczynił z siebie wielkiego niewolnika Boga, stając się w ten sposób całkowicie wolnym, pełnym obecności Bożej. Swój dzień najczęściej zaczynał od leżenia krzyżem w prywatnej kaplicy. Sam na sam z Bogiem. Doskonale rozumiał, że między przedsionkiem a ołtarzem muszą płakać kapłani, słudzy Pańscy! Muszą mówić: Przepuść, Panie, ludowi Twojemu (por. Jl 2, 17). Dzień rozpoczynał zawsze od adoracji. Bycie z Chrystusem postawił w centrum swoich codziennych zajęć i posług. Był po prostu umówiony z Nim każdego dnia. Ponieważ postawił modlitwę w samym centrum, potrafił radzić sobie z najbardziej wypełnionym programem dnia, a każdy z nich był na większą chwałę Boga. Widzieliśmy to w Krakowie na Wawelu podczas ostatniej wizyty w Polsce. Papież, jak każdy kapłan każdego dnia, potrzebował rozmawiać z Tym, którego reprezentuje. Nie przejmował się tym, że media nie znoszą ciszy. Poprosił nas o brewiarz i modlił się słowami psalmów, których także używał Jezus. Rozważał słowa Pisma Świętego przeznaczone na dany dzień. Tak było podczas wielu podróży apostolskich. Zawsze znajdował czas na prywatna rozmowę z Bogiem. Zanim rozmawiał z ludźmi, najpierw napełniał się Bogiem! Wspominam ostatnią procesję Bożego Ciała, której przewodniczył Jan Paweł II, a właściwie tylko jeden z momentów tej celebracji. Papież już nie chodził. Wraz z arcybiskupem Marinim pomogliśmy Ojcu Świętemu zająć miejsce na platformie specjalnie przygotowanego samochodu. Na klęczniku, w monstrancji, znajdował się Najświętszy Sakrament. Ruszyliśmy ulicą Merulana w kierunku Bazyliki Matki Bożej Większej. W pewnym momencie Papież opuścił rękę i dał znak, by się zbliżyć. Powiedział po polsku: chciałbym uklęknąć. Byłem tak zaskoczony tą prośbą, że zupełnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Zdawałem sobie sprawę, że fizycznie jest to niemożliwe. Z wielką delikatnością i drżącym głosem mówiłem, że samochód bardzo trzęsie i będzie trudno uklęknąć. W odpowiedzi usłyszałem dobrze mi znane: mmm… Jednak kiedy byliśmy na wysokości Uniwersytetu Antonianum, Papież powtórzył jeszcze raz: chcę uklęknąć. Nieśmiało i z wielką trudnością powiedziałem, że lepiej jeszcze trochę poczekać, że może jak będziemy bliżej Bazyliki. I znów pojawiło się znajome: mmm… Ojciec Święty zwracał się na ogół do arcybiskupa Mariniego, byłem więc tym bardziej zaskoczony, że do mnie kierował tę prośbę. Kiedy byliśmy już na wysokości kościoła Redemptorystów, powiedział stanowczo i głośno, tak, by zrozumiał nawet ksiądz z miasta Łodzi: tu jest Chrystus! Proszę! Nie odważyłem się już sprzeciwić. Arcybiskup Marini domyślił się, o co chodzi. Przecież od ponad 20 lat znał dobrze Papieża. Spojrzeliśmy na siebie i bez słowa zaczęliśmy pomagać Ojcu Świętemu, żeby mógł uklęknąć. Z wielką trudnością trzymał się oburącz klęcznika, na którym stała monstrancja. Trwało to tylko kilkanaście sekund, choć wydawało mi się, że cały wiek. Musiał natychmiast z powrotem usiąść, bo kolana nie były już w stanie utrzymać ciała w pokornym skłonie. Ojciec Święty był w stroju liturgicznym, w długiej kapie, co dodatkowo utrudniało wykonanie tej czynności – zarówno dla Papieża, jak i dla nas. Uczestniczyliśmy z Mistrzem Celebracji Papieskich w wielkim świadectwie wiary. Choć ciało było już słabe, a cierpienie nie do zniesienia, to jednak wiara pozostawała silna i zawsze gotowa do składania świadectwa. Na nic podpowiedzi, że taki gest jest już niemożliwy i nawet ryzykowny. Kiedy jest się przed Bogiem, trzeba zawsze być pokornym. I nawet kiedy ciało odmawia już posłuszeństwa, powinno razem z sercem taką właśnie postawę wyrażać. Na godzinę przed rozpoczęciem egzekwii, arcybiskupi Dziwisz i Marini zakryli twarz Papieża jedwabną chustą, jakby na znak, że całe Jego życie zostało już zasłonięte i ukryte w Bogu. Tak o tym geście mówi odmawiana wtedy modlitwa: Jego oblicze, w którym zabrakło światła tego świata, niech będzie opromienione zawsze prawdziwym światłem, które w Tobie ma niewyczerpane źródło. Jego oblicze, które poznawało Twoje drogi, by ukazywać je Kościołowi, niech zobaczy teraz Twoją Ojcowską Twarz. Jego oblicze, które zostaje ukryte przed naszym wzrokiem, niech kontempluje Twoje Piękno i poleca całą Owczarnię Tobie, Wieczny Pasterzu, który żyjesz i królujesz przez wszystkie wieki wieków. Podczas zakrywania twarzy Papieża stałem przy trumnie, trzymając Ewangeliarz. Jan Paweł II nie wstydził się Ewangelii. Ona porządkowała całe Jego życie. Miał Ją nieustannie w pamięci. Według Niej żył. Zgodnie z Nią rozwiązywał wszystkie problemy świata i Kościoła. To według Niej urządził całe swoje życie wewnętrzne i zewnętrzne. Zupełnie nie pamiętam, co myślałem, kiedy niosłem Ewangeliarz przed papieską trumną. Chciałem jedynie go nieść godnie. Tak jak się niesie najważniejszą Księgę swojego życia. Księgę życia Jana Pawła II. Tę najważniejszą Księgę świata kładłem na Jego trumnie, czując, że nie jestem godzien czynić tego gestu. Czułem się mały i grzeszny. Prosiłem Pana Boga, bym mógł ją nieść w moim życiu tak, jak to czynił Jan Paweł II. I żebym jej nigdy nie zamknął. Od czasu odejścia Ojca Świętego do domu Ojca, każdego dnia o godzinie 15. chodzę spowiadać do kościoła Ducha Świętego in Sassia. To godzina miłosierdzia… Kościół wypełnia się śpiewem Koronki do Miłosierdzia, po niej jest Droga Krzyżowa. Zdarzyło mi się wielokrotnie sugerować wielu osobom, by poszli do Grot Watykańskich i polecili swoje problemy Bogu za pośrednictwem Jana Pawła II, ponieważ On pokazał nam, jak można przezwyciężać samego siebie. Pokonywał cierpienia własnego ciała. Kiedy ukazywał się w oknie – choć przecież nie mógł już mówić – wszyscy dobrze wiedzieliśmy, co nam chciał powiedzieć. Gdy z trudnością podnosił drżącą dłoń, natychmiast czyniliśmy znak krzyża. Bo On nam zawsze błogosławił. Wiele osób mi wtedy odpowiadało: ale ja właśnie przychodzę od grobu Jana Pawła II i dlatego się spowiadam, nie wiedząc, że o tej godzinie można przyjść do spowiedzi. Widząc światełko w konfesjonale, zrozumiałem, że jest to moja godzina miłosierdzia. Poprzez liturgiczną posługę przy Ojcu Świętym także i moje życie – jako człowieka i jako kapłana – zupełnie się zmieniło. Papież uczył nas, że prawdziwym przyjacielem jest ten, dzięki któremu staję się lepszy. Pamiętając o tym, mogę powiedzieć, że Jan Paweł II był i jest moim Przyjacielem. ks. Konrad Krajewski Ceremoniarz Papieski Za: www.opoka.org.pl

Brak komentarzy: